Po bodajże 13 latach na planie filmowym spotkali się ponownie herosi kina – Robert De Niro oraz Al Pacino. Film miał trafić do kanonu gatunku i powalić na kolana widzów. I faktycznie powalił mnie. Nawet rozłożył na łopatki. Bardzo dawno nie widziałem tak kiepsko (to bardzo łagodne określenie z mojej strony) grających moich ulubionych aktorów. Akcja filmu toczy się jak NRD'owski kryminał „Telefon 110”. Jest tak wartka i intrygująca, że „lepszymi momentami” można się śmiało zdrzemnąć nic nie tracąc z fabuły. I tak po pięciu minutach wiadomo kto jest tajemniczym zabójcą. Ale reżyser Jon Avnet nie poddaje się tak łatwo i stawia na psychologiczną głębię – co według niego oznacza niekończące się rozmowy między bohaterami o niczym. Panowie Zawodowcy litości! Chyba czas na emeryturę. Jedyną błyszczącą postacią jest 50 Cent. A raczej jego ząb...