Nie oczekiwałam, że film odda sprawiedliwość wspaniałej powieści Llewellyna, ale materiał potraktowano tak pobieżnie, że chwilami przykro się na to patrzyło. Zniknęła głębia postaci, ominięto trudy dorastania Huw, (no, może poza potraktowanym po macoszemu szkolnym epizodzie, który trwa na ekranie 2 minuty), jak i wiele innych, ważnych wątków. I o dziwo, Ford dokonał dziwnego manewru, pozbywając się Walii z Walii. Jest niby tradycyjna muzyka i dobra scenografia, ale odciągaja od niej uwagę mówiący z karukaturalnymi akcentami aktorzy (część z akcentem amerykańsko-nieokreślonym, część za to mówiąca z akcentem irlandzkim, albo angielskim) i hollywoodzka maniera grania. W tle pojawia się kilka naprawdę dobrych ról, niestety pierwszy plan zdecydowanie nie wzbudza entuzjazmu.
Niektóre filmy Forda uwielbiam, ten natomiast uważam za jedno z jego słabszych dokonań. Zgadzam się z całym Twoim postem, a z oceną... też się zgadzam :)