..świątecznym i z aktorami jakby żywcem wziętymi ze stron jaskrawych gazetek Świadków Jehowy, z ich sztucznymi uśmiechami i zdrowym uzębieniem, którzy pasują też do lifestylowych pisemek na kredowym papierze.
Zauważyłem, że wyróżnikiem gatunkowym kryśmasiów jest obfitość rekwizytów w luksusowych a przynajmniej dostatnich wnętrzach, nieskazitelne, drogie ubiory aktorów, doskonały make up ich twarzy.
Świat na zaciągniętym hamulcu, aktorzy nie przekraczają pewnych ram ekspresji, mają na sobie niewidzialne uzdy i rżą miarowo ciętymi z metra scenariuszowymi dialogami. Muzyka też taka, jakby nie chciała przebudzić nikogo innego w pokoju widza słuchającego jej z włączonego telewizora emitującego tego kryśmasia. W innym kryśmasiu ("Święta na Manhattanie") pilnie obserwowałem przeraźliwie białe zęby głównych aktorów i z ulgą dostrzegłem jeden krzywy ząb aktorki. W "Zimowym romansie" przy scenie na tle gór przywarłem do ekranu i śledziłem oddechy aktorów...
...tak, BYŁA para wodna ulatująca z ich ust!
A więc żyli przynajmniej w czasie filmu!