Ayn Rand

Alissa Rosenbaum

7,3
6 ocen scenariuszy
powrót do forum osoby Ayn Rand

Zamieszczę tu kilka swoich luźnych myśli, które nasunęły mi się podczas czytania, lub zaraz po niej. Bez spojlerów, staram się nie ujawniać nawet imion bohaterów. Gwoli formalności streszczę fabułę, a przynajmniej jej założenia: było sobie dwóch gości studiujących architekturę. Jeden uczył się pilnie, dostał na zakończenie staż w prestiżowej firmie. Drugi kwestionował to, czego się miał uczyć, był krnąbrny, w nagrodę oblał ostatni rok studiów i poszedł na staż tam, gdzie chciał. Pierwsze 100 stron wam streściłem, tzn. ich szkielet bez 199 kości. A teraz jazda.

Jest w tej książce coś ważnego: bohaterowie. Tacy, których chciałoby się poznać w rzeczywistości. Tacy, dający nadzieję. Że w tym tłumie, który spotkasz w swoim życiu, będzie ktoś, kogo warto będzie poznać. Nie tylko ludzie, żyjący z drugiej ręki. Prawdziwi ludzie, z którymi nadal będziesz chciał się spotykać, którzy nie wyczerpią się po miesiącu.
Galerię bohaterów tej opowieści z grubsza można określić w liczbie nie przekraczającej dziesięciu. Co ciekawe, główny bohater wcale nie jest tym, który najczęściej się tu pojawia. Ba, powinien być właściwie postacią drugoplanową – przewija się gdzieś w tle, najczęściej wspominany przez którąś z innych postaci. Tak naprawdę wychodzi na pierwszy plan w ciągu ostatnich 200-100 stron. A mimo to książka jest o nim. On jest bohaterem pierwszoplanowym.
Ale czytający nie jest tego do końca pewien. Bo bohaterowie główni pojawiają się tu bardzo stopniowo. Jedni pojawiają się już na początku, inni wchodzą stopniowo – wspominani przez innych, ale nigdy we własnej osobie. Następuje to różnie: po 100 stronach... po 500... I wszystko jest całkowicie naturalne. Bo gdy oni się pojawiają, czytelnik ma już w pamięci kilka zdań o nich przeczytanych. A to artykuł w gazecie, który mocno wstrząsnął czytelnikiem, był podpisany nazwiskiem kogoś, kto za paręset stron złapię fabułę za jaja. A i sama gazeta też nie należy do przeciętnego zjadacza chleba...
Jak ich poznajemy? Najczęściej zaczynamy od znienawidzenia. Wynika to najczęściej z niezrozumienia. Budowla ich precyzyjnie nakreślonej intrygi waliła mi się na głowę, a rozwiązywało ją zaledwie jedno zdanie. Jedno, które wyjaśniało wszystko.
A sama ich prezentacja? Najwyższych lotów. Jak wspomniałem – są to ludzie warci poznania. Bo o nich można by spokojnie pisać, bez obaw że w pewnym momencie nie będzie już o czym. Ja się tego nie podejmę – ale wina leży po mojej stronie. Zwyczajnie nie umiałbym objąć choćby jednej głównej postaci tu występującej. A nawet jeśli, nie muszę tego robić. Ayn Rand zrobiła to za mnie. Ja nie muszę tego robić znowu, gorzej, razić was swoją amatorszczyzną. Nie jest to moim celem. Nigdy nie będzie.
Wydaje się, jakby każdy ich gest był ważny, to w co się ubrali, to co zamawiają w kawiarni, jaki artykuł czytają w gazecie – lub może czytają wszystkie. Nie ma tu rzeczy nie przemyślanej – bo i mamy do czynienia z ludźmi, którzy panują nad sobą. Trzymają wszystkie swoje gesty w garści, nie pozwalając sobie na odbicie od wiary – nie zdradzają siebie samych.

Fabułę w tym dziele można by nazwać „naturalną”. Wszystkie kolejne wydarzenia, nie napędzane bohaterami, wydają się pojawiać bez zaskoczenia ze strony czytającego. Chodzi mi tu o całe to uniwersum, w jakim żyją bohaterowie. O reakcję tłumu. Reakcję gazet. Na wydarzenia. Na słowa, na nowe osiedle które powstało. Zastrzegam: „naturalnie”, nie znaczy „przewidująco”. Mimo że tłum jest w jakimś stopniu przewidywalny. Ale nie o tłum w tej książce chodzi.
Ważne jest, że w żadnym momencie nie poczułem że świat tu pokazany nie jest wymyślony. Jednocześnie jest on bardzo daleki. Nie od ideału, nie od rzeczywistego stanu. Bo temu ostatniemu odpowiada on pewnie w 100%. Raczej w tej prostocie – gdy obserwowałem jakiegoś człowieka i znałem jego motywację. Tłum w sądzie, z którego ¾ nigdy nie widziało obrazoburczej Świątyni. Kobieta z pękiem buraków, której dano siłę, o czym ona nie wiedziała. Ale wiedział ten, w którego te buraki rzuciła. Ja wiedziałem to, czego oni nie wiedzieli – nie tak, jakbym czytał tę powieść jeszcze raz, znając zakończenie. Nota bene, jedno z wielu zakończeń. Bardziej chodzi mi tu o nie czytanie o wydarzeniach z przysłowiowymi wypiekami na twarzy. Podchodziłem do wielu żywych momentów niezwykle chłodno, z dystansem. Ale nie od razu, musiałem się tego nauczyć. Ta książka mnie pod tym względem doświadczyła. Zdałem.

Teraz chyba czas na to, dzięki czemu książka mnie zainteresowała: wartości. Miała mi dać w łeb tak, bym zbierał potem szczękę. Otrzymałem to, choć w innej formie niż oczekiwałem. Dostałem wspaniały pomnik na cześć tego, co już wiedziałem, opisany na monumentalnym przykładzie. Jedność i wspólnota nie jest tu cnotą. Cnotą jest egoizm. Altruizm jest ułudą. Władza jest jedynym pragnieniem, osiągalnym tylko po przez kłamstwo. Prawda nikogo nie obchodzi. Tłum oddycha życiem z drugiej ręki. Najważniejsze jest „Ja” i to, czego „Ja” pragnie. Bycie szczęśliwym to najwyższa z niemożliwych. Przeszłość to przeszłość, nie teraźniejszość ani przyszłość. Wciąż jest wiele do odkrycia. Pasożyty żyją i mają się dobrze.
Wyjątek: trzy sceny. Generalnie są one monologami, których rozmach można by od biedy porównać z Wielką Improwizacją. Jest to „wymiana” zdań między parą ludzi. Wszystkie są ważne, ale przełomową jest tylko pierwsza. To tu kości padają. Los człowieka zostaje przypieczętowany. Gdy ten sam człowiek bierze udział w kolejnej ze scen, która jest dużo bardziej potworna od „Idź i patrz”, on już nie reaguje. Przegrał dawno temu. Ja to wiedziałem. Przyjąłem to, bez emocji.
Największa zasługa tej książki to skrystalizowanie kilku moich poglądów. Rzucenie na nie nowego światła. Nowego kąta, pod którym mogę na siebie patrzeć. I się oceniać. A także dowiedzieć się, jak inni patrzą na mnie. Zrozumieć ich.

Nic się nie zmieniło.

Jeszcze jedna uwagą za tym, że ta książka jest wielka. „Źródło” jest sobie wierne. Czerpie same z siebie. Każdy jej element jest przemyślany, nie ma tu zbędnego spójnika, przecinka. Wszystko jest potrzebne, wpisane idealnie w tę wielowątkową, wielopoziomową opowieść, rozpisaną na dziesięciolecia, wielu bohaterów, różne płaszczyzny odbioru. To książka rozwijająca się, wciąż mająca więcej do zaoferowania. Każdemu.

Minusy? Brak odpowiedzi na pytanie „Po co człowiekowi miłość do drugiego człowieka?”. I w przemówieniu końcowym był błąd (chyba, postawiono tam za przykład źródła USA – w ogóle było tam za dużo patriotyzmu). No i zakończenie było stanowczo... za szybkie.

_Garret_Reza_

ja bym nawet powiedział, że zakończenie było takie sobie, podobnie jak w Atlasie zbuntowanym, przez całą książkę człowiek jest w napięciu wrzuca się w historię tak niesamowitą i zjawiskową i za każdym razem otrzymuje banalne zakończenie. Rand była podobno sprytną manipulatorką, ale trudno mi się o tym przekonać skoro tylko przeczytałem jej dwie wielkie powieści, spróbuje nadrobić resztę jeśli się uda:) Źródło jako tekst literacki jest doprawdy jak już napisałem wyżej zjawiskowy, ale już jego wymowa jest co najmniej rozmemłana. Bohaterowie i ich sposób bycia jest dosyć ciekawy. Ja sam w postaci Roarka odnalazłem siebie, ale nie było to dla mnie nic nowego i szokującego, podobnie jak i bunt w Atlasie wydawał mi się bliski, ale kiedy wszyscy bohaterowie z najważniejszym na czele wymienili swoje poglądy okazało się, że pierd.olą podobnie jak ich przeciwnicy. Mniej więcej mamy to samo w Źródle, ale nie aż tak wyraźnie, w końcu to wcześniejsza powieść Rand. Roark jako jedyny jest według mnie pozytywnym bohaterem, zresztą autorka ubrała go w kostium idealnego człowieka, przeciwstawiając mu postać Tooheya - idealne zło. Nie można pominąć jeszcze jednej ciekawej postaci Wynanda, który najlepiej podkreślał tą przepaść między dwoma głównymi antagonistami (jak i antagonizm Roark i Keating). Rand poszukiwała idealnego człowieka, ale moim zdaniem jeśli już by miał istnieć takowy, tym bardziej zgodny z jej filozofią i racjonalnym spojrzeniem to pulsowałby się on pomiędzy Roarkiem a Tooheyem (a właściwie musiałby łączyć w sobie cechy zarówno jednego jak i drugiego likwidując te które ich wypaczały, właściwie Roarka nic nie wypaczało, ale można mieć sporo uwag co do Tooheya i jego postrzegania rzeczywistości), co może wskazywać na to, iż Rand błędnie myślała, że takowy człowiek może istnieć. Jednak chciała w ten sposób przedstawić swoje założenia filozoficzne, które są oczywiste i które są przestrzegane od wielu wieków przez określone jednostki ludzi a więc iść drogą swojego ja, co nie wydaje się ani nowe ani wyszukane, ale zdaje sobie sprawę, że dla pewnej grupy ludzi tego typu pozycja może otworzyć oczy i wskazać jak pewne rzeczy funkcjonują w naszej rzeczywistości. Ja do tego książki nie potrzebowałem, ja o tym dawno wiedziałem, dlatego łatwiej mi krytyczniej spojrzeć na pozycje Rand i ocenić je jako podobnie ideologicznie błędne jak w sumie każda ideologia. Pani Rand która czuła za pewne jak i ja i może wielu pewien rodzaj braterstwa z Roarkiem tak naprawdę było bliżej duchowo do Tooheya z czego nie zdawała sobie sprawy. Mimo wszystko książkę warto przeczytać, by się dowiedzieć co amerykanie lubią czytać prócz Biblii;) no i teraz zabieram się za ekranizację Kinga Vidora:)

mariouszek

Pie&dolą?

_Garret_Reza_

No tak, chodziło mi, że pieprzą głupoty, czasem oczywiste, czasem piękne, czasem zjawiskowo uderzające w sposób myślenia człowieka może sprzed wieku bo dzisiaj to już raczej codzienność, ale tak czy siak pozostają one taką samą głupotą jak rzekomo przeczące im idee. To jest głos wołającego na pustyni. Można się zbuntować przeciwko światu, można jak Roark kroczyć według własnych zasad, ale po co okraszać to ideologią. Czy nie wydaje ci się, że lepsza i bardziej przemawiająca do czytelnika jest pierwsza rozprawa Roarka i jego mowa obrończa, niż ma to miejsce pod koniec książki w drugiej rozprawie? Wydaje się, że Roark ma więcej do powiedzenia swoją postawą, niż tym co mówi. Od i tyle. Podobnie w Atlasie, ale ma nieco inną wymowę bardziej polityczną, a w Źródle jest ona bardziej osobista, dotycząca jednostki. Użyłem takiego określenia, bo każda ideologia opiera się na pieprzeniu bzdur, a z tego nie wynika nic nowego. Nie dziwię się, że te książki są uznawane za swojego rodzaju Biblie XX wieku, w Atlasie mamy Johna Galta, który jest swojego rodzaju mistycznym odpowiednikiem współczesnego Jezusa (Jezus-Bóg), który dokonuje przewrotu i tworzy własny świat oparty na swoim indywidualizmie, ale bardziej podoba mi się postać Roarka ze Żródła - on z kolei odpowiada tej ziemskiej sferze Jezusa (Jezus-Człowiek), jest bliższy mojej filozofii, bo jego bunt jest wyraźniej jednostkowy, nie przyciąga do siebie innych ludzi jak np Galt, robi po prostu swoje nie zważając na nic. Pod koniec książki dokonuje się ponowny osąd nad Jezusem-Roarkiem, ale o dziwo tym razem Zbawiciel zostaje uniewinniony. Czemu? Bo jest sam. I w tym jego zwycięstwo. Zakończenie aż tak oczywiste, że właściwie nie zachwycało, ale inaczej ta historia nie mogłaby się skończyć:) W jednej powieści ludzie zastanawiają się "Kim jest Johna Galt?" A w drugiej pozycji nienawidzą Howarda Rorka z całych swych sił. Rozumiem obie fascynacje, ale bliższa mojemu zrozumieniu jest ta druga, chronologicznie wcześniejsza:) Pozwoliłem sobie trochę jeszcze dopisać do mojej wypowiedzi wyżej:)

mariouszek

A ja myślałem, że napiszesz coś mającego sens. Zamiast tego: "pie&dolą bo pieprzą bzdury". Nie mam zamiaru udawać razem z tobą...

_Garret_Reza_

A co miałem niby napisać? O tym można opasłe tomiska napisać, a po ich przeczytaniu stwierdzić, że nic w nich nie ma:) Filozofia pani Rand jest pełna dziur, ale dopiero niedługo mam zamiar przeczytać coś z jej tekstów tak zwanych filozoficznych. Bohaterowie Rand dużo mówią, ale to ich gadanie nic nie znaczy, nie ma większej różnicy na to co się dzieje w opowiadanej historii. To co jest zjawiskowe, to fakt, że potrafi ona ubrać swoją filozofię poprzez akcję i przede wszystkim zachowanie bohaterów. Słowa tu naprawdę są zbędne (zupełnie jak Hamlet: "Słowa, słowa, słowa"). Mój błąd, nie określiłem o co mi chodzi. Gdy bohaterowie wypowiadają swoje idee, okazuje się, że chociaż one są piękne, zjawiskowe i takowe mogą się wydać tak naprawdę prowadzą do podobnego chaosu, otępienia i ogłupienia społeczności jak idee, które chcieli rzekomo obalić. Niezależnie jak zjawiskowy będzie to pomysł, doprowadzi do takiego samego zagubienia jak te przyjęte wcześniej poparte przez ogół. Tworząc nowe idee, trzeba zdać sobie sprawę z tego, że i one nie są w pełni idealne (bo takich nie ma) i że na nie w końcu znajdzie się taki Galt, który je obali. Właśnie ten dystans jest problemem wszelkiej filozofii czy myśli politycznej. Pani Rand myśli ze ma Graala, a tymczasem ma kupę gówna, które wydaje jej się złotem. Od i tyle, nie ma wolnego świata od ideologii i wszystko jest ideologią:) Właśnie dlatego odczuwam bliskość z postacią Roarka, bo podobnie jak on zdarza mi się zaskoczyć ludzi. Jesteś za pewne zdziwiony słysząc takie sformułowanie w kontekście postaci z twojej ulubionej książki, ale to jest właśnie indywidualizm, że mam własne zdanie. Widzę tylko wspaniałych bohaterów, którzy robią z siebie debili niepotrzebnie pieprząc te wszystkie głupoty, które im ciążą na sercu. Nie pasuje to do ich postaw i tyle chciałem poprzez to powiedzieć. Tobie tego rodzaju literatura być może otworzyła oczy, mnie tylko zaintrygowała swoją formą literacką, ale nic po za tym. Można powiedzieć, że jak Roark nie daje się nabrać na współczesną architekturę (patrz literaturę) i trudno wśród nich znaleźć mi tak zjawiskowe budowle (książki) a przy tym dobrze oddające ducha ludzkości. I podobnie jak Roark jestem uwikłany w pieprzenie, ale taka jest natura języka i nie możemy od tego uciec z kolei w powieści Rand mogła tego uniknąć, ale jak widać ona miała inny cel, na siłę wyłożyć swoją filozofię co niestety umniejsza charakter jej dzieła życiowego. więc ja proponuje filozofię dystansu;)

mariouszek

Trzeci raz to samo. Nadal pustka.

_Garret_Reza_

pustka też jest znaczącym:)

mariouszek

No właśnie tak się rozmawia z Garretem. A raczej rozmawiało, bo teraz się obraził i uciekł z tej z strony, bo tutaj nikt nie jest godzien z nim dyskutować.

kangur_msc_CM

Kłamstwa.

_Garret_Reza_

Do ciebie nic nie pisałem. Ale jeśli już piszesz, to wysil na choćby jedno zdanie np. "To co napisałeś, to kłamstwa", albo choćby zwrot, np. "Kłamiesz". Przecież potrafisz pisać takie piękne złożone zdania:

"Przestałem należeć do tej społeczności, która już na dobre zaczęła się składać chyba wyłącznie z ludzi którzy chcą innych denerwować, spamerów, pustych kont psujących rankingi, komputerowych analfabetów nie mających zamiaru nigdy w życiu skorzystać z opcji "szukaj", oraz "elity", która co prawda nie umie uzasadnić własnej opinii ale to wcale jej nie przeszkadza wymagać od wszystkich, by się z nią zgadzali (ponadto dają sobie prawo i obowiązek z ciebie kpić i obrażać). "

Kłamstwa?

PS: Nie chciałem cię denerwować, nie pisałem do ciebie i nie myślałem, że to przeczytasz.

kangur_msc_CM

nie będę ukrywał tego, że czasem swoje wypowiedzi wykładam w sposób wulgarny i to może prowadzić do nieporozumień, ale i tak ciekawie zakończyła się ta rozmowa, bo pustką:)

mariouszek

Zabawne.
Napisałeś sobie pomnik:
bohater pozytywny, Roark, czyli ja

malgoska_6

hieh to ja jestem pani Bovary! a tak na serio to prawda dałem się nabrać na te lewackie bzdury Rand

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones