George LucasI

George Walton Lucas Jr.

7,6
4 363 oceny scenariuszy
powrót do forum osoby George Lucas

Nic przeciwko Lucasowi nie mam, ale reżyser z niego kiepski, a scenarzysta jeszcze gorszy. Jestem
pewien, że gdyby przy Nowej Trylogii zamiast odpowiadać za wszystko po prostu wymyślił by główną
oś fabularną i zajął się nadzorowaniem by nie odbiegło to zbytnio od jego wyobrażeń to nikt by
dzisiaj tak nowych filmów nie hejtował.

Tak naprawdę wyszedł mu jeden film: Nowa Nadzieja, ale i on ponoć zawdzięcza bardzo dużo
późniejszej edycji, z którą Lucas nie miał nic do czynienia.

Twoflower

George Lucas to ten reżyser, którego jednocześnie uwielbiam i nienawidzę. Uwielbiam go za oryginalne "Gwiezdne Wojny" z 1977 i za utworzenie ram fabularnych "Imperium Kontratakuje" i "Powrotu Jedi", za stworzenie tej całej magii, a nienawidzę go za wymyślenie midichlorianów, Jar Jara, wicekróla Nute Gunraya, za fatalne dialogi w prequelach SW i za bezbarwne, bezpłciowe postacie takie jak Qui-Gon, Amidala, Mace Windu i generał Grievous.

"Tak naprawdę wyszedł mu jeden film: Nowa Nadzieja, ale i on ponoć zawdzięcza bardzo dużo
późniejszej edycji, z którą Lucas nie miał nic do czynienia." - jakiej "dużo późniejszej edycji"? Ja uwielbiam Nową Nadzieję, a widziałem wersję oryginalną z 1977 roku, bez żadnych późniejszych edycji.

Podobno w 1997 wprowadzono do niej niepotrzebne zmiany, jak stwory animowane w CGI podczas przelotu Hana, Luke'a i Bena przez Mos Eisley, scena rozmowy Hana z Jabbą i pojawienie się Boby Fetta już w tej części, szturmowcy Imperium jeżdżące na jakichś animowanych stworach po pustyni Tatooine, zbliżenie na Sokoła Millenium z góry podczas jego pierwszego startu, wydłużenie korytarza na Gwieździe Śmierci podczas sceny ratowania Lei przez Hana i Luke'a i jakieś dodatkowe ujęcia na X-Wingi podczas podchodzenia do ataku na Gwiazdę Śmierci - tylko że te zmiany właśnie pogarszały ten film zamiast go ulepszać.

I np. dla mnie zawsze było oczywiste, że Han po prostu zastrzelił Greeda w kantynie w Mos Eisley, ale podobno w edycji z 1997 zmieniono to i w tej wersji Greedo najpierw strzelił, a dopiero potem został zastrzelony przez Hana.

Zgadzam się, że "gdyby przy Nowej Trylogii zamiast odpowiadać za wszystko po prostu wymyślił by główną
oś fabularną i zajął się nadzorowaniem by nie odbiegło to zbytnio od jego wyobrażeń to nikt by
dzisiaj tak nowych filmów nie hejtował."

Jednym z głównych problemów prequeli SW jest to, że praktycznie wszystkie postacie oprócz Palpatine'a są ślepe, głupie i podejmujące bezsensowne decyzje. A dwoma bodaj najgłupszymi bohaterami są wicekról Nute Gunray i Anakin Skywalker. Można by napisać wiele stron, by wymienić ich głupstwa.

Trojden

Dzielenie sagi Gwiezdnych Wojen na "prequele" i "oryginalną trylogię" to dla mnie niewybaczalny grzech dla prawdziwego fana SW. To dość powszechne stanowisko w kręgach amerykańskich psycho-fanów, którzy z wojowniczym nastawieniem krzyczą "Han shot first" (z czym akurat się zgadzam), albo prawie umierają z powodu dodania Vaderowi okrzyku "Noooo" kiedy ratuje Luke'a przed Imperatorem.

Ich nastawienie względem części IV - VI wyraża jakiś stosunek kultu świętości odrzucający jakąkolwiek merytoryczną dyskusję na temat wad (tak, wad) jakie "oryginalna trylogia" posiada.

Najczęściej ich nastawienie do twórcy uniwersum wyraża uwielbienie a jednocześnie nienawiść ( za wprowadzone zmiany) - chore. Sam, wychowałem się na "trylogii prequelów" i mam do nich duży sentyment jak i do postaci Anakina, który przez filmy I - III otrzymał głębszą podstawę swoich działań w starej trylogii. Wszystkie postacie, które wymieniłeś lubię i uważam je za immanentne dla świata Gwiezdnych Wojen.( ręce precz od Qui - Gona! To mistrz mistrzów!!! Nawet Yoda pobierał od niego nauki).

Moja sympatia do "prequelów" nie powoduje tego, że odrzucam starą trylogię. Traktuję całą sagę jako jedno. A zaskoczę was, bo moją ulubioną częścią jest "Powrót Jedi". Pozdrawiam :)

Geisler

Skoro lubisz wymienione przeze mnie postacie, to opisz osobowość Qui-Gona. I opisz osobowość królowej Amidali. Wymień ich cechy charakteru. Ciekawe, czy Ci się uda.

Moją ulubioną postacią z SW jest Han Solo - najbarwniejszy z bohaterów. W prequelach zupełnie zabrakło kogoś takiego jak on. Za to w prequelach pojawiło się mnóstwo postaci dziecięcych. Nawet szkolonych w "Ataku klonów" przez Yodę dzieciaków z użyciem mieczy świetlnych, co zrujnowało wyobrażenie, że bycie szkolonym przez Yodę jest czymś wyjątkowym, i że w "Nowej Nadziei" Obi-Wan dał Luke'owi unikatowy automat ćwiczebny, z którym można było ćwiczyć przy użyciu miecza świetlnego.
Zauważ, że w "Imperium Kontratakuje" Yoda w ogóle nie szkolił Luke'a w walce na miecze, tylko na poznawanie Mocy, a przesłanie było m.in. takie, że wzrost nie ma znaczenia. Ta mądrość została zrujnowana w "Ataku klonów", gdzie Yoda podczas pojedynku z hrabią Dooku był wyraźnie ograniczany przez swój wzrost, chociaż nie powinien - i żeby dosięgnąć przeciwnika, musiał skakać po ścianach.

Gdy Luke używał miecza świetlnego, oznaczało to, że traktuje sprawy poważnie. W prequelach co chwila jest scena z odpalaniem miecza.

W "Mrocznym Widmie" nic nie ma żadnego sensu, poczynając od kwestii dialogowych, a kończąc na bohaterach. Pisałem już o tym w dyskusji na stronie tego filmu. Tak samo na stronie dyskusji "Ataku klonów" wymieniłem najbardziej rażące absurdy w postępowaniu bohaterów. Odsyłam do moich tamtych wypowiedzi.

Wicekról Nute Gunray bez żadnego powodu robił to, co kazał mu jakiś tajemniczy hologram przedstawiający się jako "Darth Sidious", który wyglądał jak senator Palpatine i miał taki sam głos jak on - i wicekról nie wpadł na to, że to może być jedna i ta sama osoba.
Nie wiadomo, co Sidious obiecał Gunray'owi, jeśli ten będzie robił to, co on mu powie. Nie mógł mu obiecać korzyści politycznych, bo to ujawniłoby jego tożsamość. Więc co on mu obiecał? I dlaczego pod koniec Gunray nie wskazał hologramu Sidiousa jako inicjatora wszystkich działań Federacji?
Dlaczego Gunray najpierw kazał zagazować Jedi, a już po dwóch minutach otworzyć drzwi, zamiast zostawić je zamknięte na 5 godzin? I jego tekst: "Muszą być już martwi. Zniszczyć to, co z nich zostało", oprócz tego że jest najgłupszym tekstem z "Mrocznego Widma", był tylko po to, żeby na siłę wepchnąć do filmu scenę walki. A bojowe droidy Federacji handlowej były bezużyteczne, bo bardzo łatwo było je zniszczyć.
Po pojmaniu królowej Gunray kazał zamknąć królową w jakimś obozie - i do eskortowania jej i jej ludzi dał tylko osiem droidów, które z łatwością zniszczyli dwaj rycerze Jedi.

Nie wiadomo, co czyni rycerzy Jedi ekspertami od galaktycznych praw handlowych ani dlaczego zostali oni wysłani jako negocjatorzy - tak czy inaczej, ta nudna misja niewiele ich obchodziła. Qui-Gon bez powodu mówi Obi-Wanowi, żeby się rozdzielili i potem spotkali na Naboo, gdzie mieli ostrzec mieszkańców o armii droidów, która, jak przypuszczał, szykowała się do inwazji na Naboo. Po dotarciu, zamiast śpieszyć się do miasta z wiadomością o armii robotów, przyłączył się do pajacowatego kreskówkowego królika Jar Jara i podążył za nim do jakiegoś podwodnego miasta, a następnie wynurzył z podwodnego statku się w samym środku okupowanego miasta, w biały dzień.

Po przybyciu na Tatooine, zamiast zabrać ze sobą swojego ucznia Obi-Wana do miasta, żeby Kenobi nabrał większego doświadczenia, a zostawić na pokładzie statku królowej Amidali Jar Jara (wszak powiedział, że "Spróbujemy nie zwracać na siebie uwagi"), postąpił dokładnie odwrotnie. A przecież to obecność Jar Jara najbardziej zwracała uwagę postronnych.

Jego zakład z Watto o części do statku był tak pokręcony i skomplikowany, że bardziej już się nie dało, poza tym Qui-Gon użył Mocy, żeby wygrać uczciwy zakład.

I nie ma żadnego sensu, żeby to Anakin zbudował C-3PO, bo to robot protokolarny, który nie umie za wiele poza tłumaczeniem - a mimo to miał jakoś pomagać mamie Anakina na wodnej farmie? Jak?

I co to za przepowiednia o Wybrańcu, który miał przywrócić równowagę Mocy? Kto i kiedy ją wygłosił, co dokładnie zawierała, i co oznacza "przywrócenie równowagi Mocy"? Kto, kiedy i w jaki sposób zaburzył równowagę Mocy, że trzeba było ją nagle przywracać?

I dlaczego pod koniec Rada Jedi nie wysłała 15 najlepszych szermierzy Zakonu na Naboo razem z Qui-Gonem i Obi-Wanem, skoro wiedzieli, że może być tam Sith? Dlaczego Qui-Gon i Obi-Wan musieli walczyć z Darthem Maulem w dwójkę?

W ogóle postać Qui-Gona była całkowicie niepotrzebna. Równie dobrze fabuła mogła być taka, że to Obi-Wan sam odnalazł Anakina i postanowił go szkolić, nawet wbrew woli Rady Jedi.

I gdzie to całe "mistrzostwo" Qui-Gona? Może w jakich książkach, grach czy komiksach, ale liczy się film. A w filmie Qui-Gon był nijaki, bezbarwny i pozbawiony osobowości.

W Starej Trylogii nie było żadnego poprawiania scen, najwyżej ich psucie. Np. rozmowa Vadera z hologramem Imperatora w "Imperium Kontratakuje", gdzie dodano kwestię o tym, że Luke to potomek Anakina Skywalkera. I bez powodu zmieniono głos Clive'a Revilla na całą postać Iana McDiarmida.

Zamiana Sebastiana Shaw'a na Christensena była niepotrzebna, tak samo dodanie świętowania na Tatooine, czy gdzie to było, po śmierci Imperatora.

Dodanie do "Nowej Nadziei" sceny rozmowy Hana z Jabbą i postaci Boby Fetta było niepotrzebne, tak jak dodanie tych robotów czy stworów podczas przybycia Luke'a i Obi-Wana do Mos Eisley. Te wstawki były jak małe dzieci machające do kamery i odwracające uwagę widzów od akcji.

Trojden

Po pierwsze chciałem wyrazić swoją radość, że spotkałem kogoś o tak dokładnej wiedzy o SW :) Widzę, że najbardziej Ci podpadło "Mroczne widmo" ;). Postaram się po kolei poruszyć tematy, o których wspomniałeś, prezentując jednocześnie mój punkt widzenia, gdyż "wiele prawda zależy od naszego punktu widzenia" :P. Aha, postać Qui- Gona zostawię sobie na koniec.

Han Solo - wspaniała postać, jasne. Jej wyjątkowość może nie wynika z faktu, że mamy do czynienienia ze sprytnym galaktycznym szmuglerem, ale przede wszystkim z Harrisonem Fordem, który po prostu jest niezwykłym aktorem. Jednak jest on dość podobny w swych rolach. Bardzo często pokazuje ten swój cwaniacki uśmieszek, niewybredne żarty. Przede wszystkim widzę spore podobieństwo Hana z Indianą. To nic złego, ale sukces postaci Solo bardziej widzę w samym aktorze. Co do unikalności mieczy świetlnych i automatów ćwiczebnych - przyznam Ci się, że nigdy tak na to nie patrzyłem. Ale to wcale nie rujnuje tego wrażenia. Zwróć uwagę, że minęło niemal 20 lat odkąd Jedi wyginęli (zgadzam się, że to nie tak dużo szczególnie, że narracja Starej Trylogii przedstawia czasy Jedi i Wojen Klonów jako czasy zamierzchłe) i zarówno ich umiejętności jak również "akcesoria" są bardzo rzadko spotykane.

Do Yody i sposobu szkolenia Jedi przejdę na końcu.

Ciężko mi się doszukać Twoich wypowiedzi na tak rozpisanym forum. Ale nie pójdę w Twoje ślady i na Twój zarzut " nic nie ma żadnego sensu" nie odpowiem "wszystko ma swój sens" ;)

Jeżeli chodzi o Sidiousa i jego rozpoznawalność/nierozpoznawalność to nie mam mocnych argumentów. Mam jedynie przypuszczenie mniej lub bardziej trafne. Niektóre może wręcz zabawne.
1) Ludzie w ramach swojego gatunku mają problemy z rozróżnianiem ludzi odmiennej rasy (miałem kiedyś problem z rozpoznaniem osoby czarnoskórej i wydaje mi się, że to działa w obydwie strony) a co dopiero inny gatunek. Podejrzewam, że dla Neimodianina Gunraya każdy człowiek wyglądał podobnie.
2) Palpatine używał innego głosu jako Kanclerz a innego jako Sidious (to trochę tak jak Bruce Wayne i Batman w trylogii Nolana :D Bruce tak bełkotał, że nikt go nie poznał)
3) Kaptur/ hologram/ szata - zgodzisz się, że to wszystko utrudniało rozpoznanie, a nie ułatwiało.
4) Ciemna strona - Gunray był zbyt przerażony samym kontaktem z Sidiousem, żeby prowadzić takie intelektualne rozgrywki, poza tym sam Lord Sithów roztaczał atmosferę grozy.
5) Naiwność/ głupota - Sidious nie wybrał Gunraya dlatego, że wyróżnial się przenikliwością czy inteligencją wybrał go, bo był niespełnionym próżniakiem, idealnym do roli pionka.

W książce "Darth Maul: Łowca z mroku" Sidious kontaktuje się z Gunrayem, gdy ten jest niespełnionym przedstawicielem swojego rodu. Sidious obiecuje mu awans w sieci organizacji handlowych (pieniądze - to, czego wicekról pożądał), co zgodzisz się, że przy wpływach Palpatine'a i jego zbrojnym ramieniu - Maulu nie musiało być wcale takie trudne. Po schwytaniu Gunray pozostał wierny Sidiousowi, bo liczył, że ten go wyciągnie z każdych tarapatów (i miał rację) do czasu spotkania z Lordem Vaderem ;) Poza tym wicekról straszliwie bał się Sithów, a jeszcze bardziej ich zemsty.

"...zniszczyć to, co z nich zostało" czyli należało zatrzeć wszelkie ślady zabójstwa Jedi, bo Gunray musiał się liczyć z tym, że Senat zechce rozpocząć śledztwo w sprawie zaginięcia ambasadorów, na co Gunray by z pewnością odpowiedział: "Yes, yes, of course..." :P W starciu z Jedi pojedyncze droidy faktycznie nie stanowiły problemu. Zgadzam się. Skromna eskorta królowej to po prostu oznaka pychy Gunraya, który w Pałacu w Theed poczuł się już jak monarcha. I tyle.

Jar Jar się przyplątał zupełnie przypadkowo i początkowo Qui-Gon robił wszystko, by się go pozbyć. Ale zwróć uwagę, że nie posiadali żadnego środka transportu by się dostać do stolicy Naboo. Podejrzewam, że Qui-Gon bardzo liczył na to, w mieście Gungan znajdzie sie jakiś. Nie pmylił się.

Obi- Wan został, bo o ile pamiętam "ciekł hipernapęd" :p, a Obi był złotą rączką i się zajął naprawą. Co do Jar Jara - porty kosmiczne na Tatooine to było straszne multi-kulti by wspomnieć tylko Kantynę.

To prawda. Nadal mam problem, żeby go zrozumieć ! Qui-Gon użył mocy, żeby stawką wygranej był Anakin, a nie jego matka.

Dom Anakina, który widzimy w Mrocznym widmie w przeciwieństwie do domostwa Larsów to nie farma wilgoci. Ja nie wiem czym matka Anakina się zajmowała jako niewolnik, ale może faktycznie był jej potrzebny. Druga koncepcja to zwykła dzięcięce pragnienie pomagania. Być może Anakin uważał, że gadatliwość C-3PO zrekonpensuje matce długie godziny,gdy on pracował u Watto.

Treść przepowiedni nie jest podana w filmach. Nie wiem, kto ją wygłosił. Wiemy tylko o przywróceniu równowagi Mocy i zniszczeniu Sithów. Co do interpretacji samej przepowiedni jest sporo wątpliwości. Wiele odpowiedzi sugeruje, że równowaga to, tyle samo zła co dobra. Ale to jest filozofia inspirowana taoziem i koncepcją yin-yang. Ja jestem chrześcijaninem i inaczej na to patrzę.
Ale wiążąca odpowiedź to ta, udzielona w wywiadzie przez GL : https://www.youtube.com/watch?v=xgBpoiC8qGA

To jest dobre pytanie. Znów przypuszczam. Rada Jedi już wtedy zachowywała się dość arogancko i była pewna własnej pozycji. Doniesienia Qui-Gona o Lordzie Sithów spłynęły po nich jak po kaczce. Olali go zupełnie. Może dlatego, nie widząc zagrożenia, nie wysłali wsparcia.

Qui- Gon na końcu.

Ja się nie zgadzam na postawienie znaku równości między zmianami szkodliwymi a zmianami niepotrzebnymi. Wśród zmian wprowadzonych do Starej Trylogii nie dostrzegam zmian "psujących", ale na pewno jest kilka niepotrzebnych (Han i jego strzelanie do Greedo, scena z Jabbą - no może faktycznie, bo Han powtarza tę samą kwestię, którą wypowiadał do Greedo). Ale jest WIELE scen, które bardzo zyskały. Wspomniana przez Ciebie scena rozmowy z Imperatorem. Nie wyobrażam sobie kogoś innego w tej roli niż Iana McDiarmida. Jego głos jest arcyzłowieszczy. No i to, że on tam jest utrzymuje spójność sagi. Luke Skywalker to syn Anakina - sama prawda. Nie wiem w czym problem. :)

Cieszę się, że mówisz "niepotrzebna", a nie szkodliwa. Ale może chociaż w tym punkcie uda mi się Cię przekonać, że była potrzebna. Często zwolennicy zmiany posługują się argumentem, że duch jest w postaci Hayden, bo właściwie kiedy Anakin przeszedł na Ciemną Stronę - wtedy umarł. Przeciwnicy słusznie odpowiadają, że nie umarł, bo przecież Luke'a uratował już nie Vader tylko nawrócony Anakin. Problem leży gdzie indziej. Nawrócony Jedi jako duch nie może przybierać postaci, która byłaby skażona przez Ciemną Stronę. To wydaje się logiczne. Dlatego Anakin nie pojawił się jako spalony człowiek tylko w 1. wersji jako poczciwy staruszek Sebastian Shaw i w 2. jako młody Jedi Hayden Christensen. Sęk w tym, że Anakin nigdy nie wyglądał jak Sebastian Shaw i zaryzykuję - nigdy BY tak nie wyglądał. Sebastian Shaw w 1983 kiedy miał grać w Powrocie Jedi 45/46 letniego Vadera/Anakina sam miał 78!!!! Jest to mało istotne, a nawet dostrzegalne, gdy występował jako spalony, zniszczony człowiek, ale jako duch - to się rzucało w oczy.

Wydaje mi się, że to jest rozwiązanie doraźne, bo faktycznie mają rację przeciwnicy zmiany, gdy argumentują, że Anakin umarł dopiero po uratowaniu Luke'a. Rozwiązaniem ostatecznym i właściwym powinno być (i mam nadzieję,że będzie) poprawienie tej sceny jeszcze raz za 7-10 lat z czterdziestoletnim Haydenem Christensenem.






Trojden

Na Qui Gona poświęcę osobny post. Cały jego czar polega na tym, że widzi więcej niż inni. Widzi więcej niż Yoda. Obi Wan do końca Nowej Trylogii pozostał w dużej mierze "chłopcem na posyłki" Rady Jedi. Qui- Gon dbał o to, żeby być w porządku wobec własnego sumienia. "Pamiętaj Obi- Wanie. Spełnić obowiązek nie zawsze znaczy postąpić słusznie" (to akurat z powieści Zemsta Sithów- Anakin żałuje, że Obi_wan nie jest jak Qui-Gon). Qui- Gon jest pełen wewnętrznego spokoju, a jednocześnie takiej ojcowskiej troskliwości. Zawsze się zastanawiałem i jestem przekonany, że gdyby Qui-Gon żył przeznaczenie Anakin by się inaczej ułożyło. Pedanteria i bezwzględne posłuszeństwo Obi-Wana wobec Rady hamowały Anakina przed uczciwą rozmową i zwierzeniami. W zestawieniu z Obi Wanem, Palpatine okazywał się bliższy jego problemom. Ale gdyby przyszło mu konkurować z Qui-Gonem, to pan Kanclerz nie miałby takiego łatwego zadania. W książce "Darth Plagueis" , którą Ci gorąco polecam, jest powiedziane, że zadaniem Maula było koniecznie zabice Qui-Gona, bo Sithowie byli świadomi, że jest on Jedi innym od wszystkich, świadomym zagrożenia. Obawiali się, że gdy on się zabierze za szkolenie Anakina, to rzeczywiście przepowiednia się wypełni(co się i tak stało).

Aha! Szkolenie Jedi. Rzeczywiście bardzo się różni. Zawsze też dostrzegałem spore różnice, w tym co mówi Yoda w Nowej Trylogii i tym co w Starej. Obi- Wan do Qui-Gona: "Ale mistrz Yoda mówi, że powinienm myśleć o przyszłości!.." Yoda do Luke'a :" Tego długo obserwowałem. Zawsze ku przyszłości zwracał się. Ku horyzontowi. ...Przygody, heh. Podniety, heh. Tych Jedi nie pożąda"

Widać spore różnice w doktrynie :D Z pomocą przychodzi nam serial Wojny Klonów, który ja początkowo traktowałem bardzo chłodno, bo i w Polsce jest dość niewdzięcznie potraktowany jako "serial dla dzieci"/ bajka. Niesłusznie. Jest świetnie zrobiony, a poza tym jest to jedyne do tej pory kanoniczne źródło poza filmami. Odpowiedzi na powyższe pytania daje nam 6. sezon - ostatni nie wyświetlany w polskiej telewizji, a jedynie dostępny na platformie NETFLIX. Bardzo polecam. Wystarczy, że obejrzysz ostatnie 3 odcinki (11 - "Voices", 12- "Destiny", 13-"Sacrifice"). Opowiadają o tym jak głos Qui-Gona prowadzi Yodę na Dagobah i tam rozpoczyna jego szkolenie. No, ale dość spoilerów ;)

Geisler

Odnośnie świadomości zagrożenia, to członkowie Rady Jedi i Obi-Wan byli świadomi, że szkolenie Anakina wiąże się z niebezpieczeństwem, a Qui-Gon tego nie dostrzegał. I jego wzmianki i przepowiedni o Wybrańcu były mętne, podobnie jak wzmianki pozostałych Jedi o tym.
Cały byt Jedi opierał się na przeczuciach i przewidywaniach, a mimo to Yoda dał w końcu zgodę na szkolenie Anakina tylko dlatego, że takie było życzenie Qui-Gona - a nie wystarczyło po prostu powiedzieć "nie"?

Zaznaczyłem już, żebyś nie odsyłał mnie do książek, bo liczą się filmy. George Lucas nie napisał książek z serii SW, tylko tworzył filmy. I proszę, żebyś Ty też uwzględniał tylko filmy, a nie inne materiały. Serial "Wojny klonów" zalicza się właśnie do tych innych materiałów.
Dobry film obroni się sam, nie potrzebuje dodatków, książek, komiksów ani spin-offów, które by wyjaśniały motywację postaci czy fabułę. Jeśli film nie potrafi obronić się sam, tylko potrzebuje do tego innych materiałów, których widzowie nie widzą, to chyba nie najlepiej świadczy o filmie, prawda?

Film należy rozpatrywać wyłącznie pod kątem jego samego - wyobrażać sobie, że nigdy nie przeczytało się książki, komiksu ani nie widziało serialu bazującego na nim.

Może w książkach Qui-Gon był mądrzejszy i ciekawszy, ale w filmie był nijaki i robił raczej negatywne wrażenie, choćby z oszukiwaniem Watto na Tatooine.

W "Mrocznym Widmie" i "Ataku klonów" jest pełno nudnych, sztucznych i niezręcznych rozmów politycznych - mnóstwo obrad rady, posiedzeń senatu, rozmów siedzących i spacerujących ludzi, a i tak niewiele wynika z tych rozmów. Na początku "Mrocznego Widma" widzimy jakiś statek, i nie wiadomo nawet, czy to statek tej jakiejś Federacji Handlowej, czy Republiki (pomijam już to, że tak właściwie nie wiadomo od razu, co to takiego ta cała Federacja Handlowa). Porównaj to z początkiem "Nowej Nadziei" - tam wiemy wszystko co konieczne jedynie dzięki temu co widzimy, bez choćby słowa politycznych rozmów. Od razu widać, który statek należy do Rebelii, a który do Imperium. Widzimy, jak mała jest Rebelia i jak skromnymi środkami dysponuje oraz jak wielkie i potężne jest Imperium - ujęcie statku Imperium z dołu oznacza dominację.

Nie wiadomo, dlaczego blokada Naboo przez Federację miałaby natychmiastowo spowodować jakiś dramatyczny kryzys. Tym bardziej że Naboo było bogatą planetą z wielkim miastem i wielkim generatorem (tym, nad którym walczyli Obi-Wan i Qui-Gon z Maulem).

Qui-Gon użył Mocy, żeby stawką był Anakin, a nie jego matka - jasne, co nie zmienia faktu, że było to nieuczciwe. Poza tym powiedział Watto'wi, że wygrał ścigacz, co było kłamstwem. A tak w ogóle: dlaczego nie poszedł do innego sprzedawcy części i nie wymienił waluty Republiki na taką, którą Watto by przyjął? Albo dlaczego nie szukał części do hipernapędu gdzie indziej? Watto mu powiedział, że tylko on taki posiada, ale przecież mógł to być tani chwyt handlowy.
Czy na pokładzie statku królowej nie było mechaników ani innych "złotych rączek" niż Obi-Wan, że to właśnie on musiał naprawiać hipernapęd?
I dlaczego Qui-Gon zabrał ze sobą Jar Jara, skoro Jar jar tylko niepotrzebnie ściągał na nich uwagę?

W ogóle w "Mrocznym Widmie" Obi-Wan został zbytnio zmarginalizowany. Odegrał zbyt małą rolę. A szkoda, bo Ewan McGregor to naprawdę utalentowany aktor i zaangażowanie go do filmu było akurat dobrym pomysłem - szkoda tylko, że Lucas nie dał mu zbyt dużego pola do popisu.

W "Ataku klonów" romans Anakina i Padme jest wymuszony i niezręczny - Anakin jawi się tam jako niedojrzały i egocentryczny nastolatek z zaburzeniami psychicznymi. Niemal przez cały czas dawał Padme sygnały mówiące, że lepiej się z nim nie wiązać. Dużo mówił o sobie, przerywał jej, narzekał na swojego mistrza, patrzył na nią pożądliwie i nie słuchał jej, gdy kazała mu przestać. Później wyraził przy Padme swoje poparcie dla dyktatury, następnie w amoku wyrżnął całą wioskę wraz z kobietami i dziećmi i wygłosił przed Padme psychotyczną tyradę o tym, że kiedyś stanie się najpotężniejszym z Jedi i nauczy się pokonywać śmierć. A tekst: "Nie lubię piasku. jest twardy, szorstki, wszędzie włazi. Ale tu wszystko jest inne. Miękkie. Gładkie." jest sztuczny i pasuje bardziej do "Mody na sukces" niż do "Gwiezdnych Wojen".
Padme zresztą też postępowała nieracjonalnie i niekonsekwentnie - stwierdziła, że jest senatorem i w związku z tym nie może mieć partnera, mimo że nie wiadomo nic o tym, jakoby senatorzy mieli zakaz wchodzenia w związki. Powiedziała Anakinowi, że nie mogą być razem, a mimo to później ubierała się przy nim wyzywająco przy kominku, w romantycznej scenerii.
W dodatku oni oboje byli na Naboo na otwartej przestrzeni, bez zachowywania czujności i szczególnego bezpieczeństwa, gdy podobno Padme była zagrożona zamachami i śmiercią. Czyżby próby zabójstw zdarzały się tylko w nocy?

Dopiero w prequelach widzowie dowiadują się, że Jedi nie wolno się żenić ani kochać, bo podobno może to doprowadzić na Ciemną Stronę - ale przecież Obi-Wan nieraz wkurzał się na Anakina, np. nakrzyczał na niego i groził wydaleniem z Zakonu, gdy ten przejął się wypadnięciem Padme ze statku i kazał pilotowi wylądować. Czyli co: gniew nie prowadzi na Ciemną Stronę, ale miłość już tak? To bez sensu.

I nie wiadomo, dlaczego łowca nagród Jango Fetto wynajął innego łowcę nagród, Zam, żeby ta zabiła Padme, ani dlaczego Zam zamiast po prostu strzelić (bo dobrze strzelała, trafiła Obi-Wana, gdy ten był uwieszony na jej sondzie), wysłała robota z jadowitymi robakami, by te zabiły Padme.
Obi-Wan postąpił wbrew swojemu charakterowi, skacząc w kierunku sondy zza okna - nie wiedział, czy ta zdoła utrzymać jego ciężar, czy w ogóle zdąży ją dosięgnąć, ani czym sonda nie wybuchnie po dotknięciu. Takie zachowanie bardziej pasuje do brawurowego Anakina.
Anakin po prostu wysiadł ze ścigacza i jakimś cudem udało mu się dopaść właściwy ścigacz, mimo że szansa na to była jak jeden do miliarda. Później Obi-Wan mówi, że zabójczyni weszła do baru, by się ukryć, nie żeby uciekać, mimo że nie mógł wiedzieć, czy Zam nie zna właściciela ani tajnego wyjścia. Następnie Zam próbuje zabić Jedi, mimo że jej zadaniem było zabicie Padme - dlaczego po tym, jak Obi-Wan rzucił się na sondę, a Anakin pośpieszył mu na ratunek, Zam nie wróciła pod okno Padme i nie spróbowała znowu jej zabić, skoro miała karabin laserowy, z którego strzeliła do Obi-Wana?
Na koniec gdy Jango Fett zabija Zam, Anakin, i Obi-Wan nie podejmują za nim pościgu, mimo że Fett miał tylko plecak rakietowy o mocno ograniczonym zasięgu.

Z kolei w "Zemście Sithów" Anakin błyskawicznie przeskoczył z bycia Jedi i przyjacielem Obi-Wana do bycia zaprzysięgłym wrogiem Jedi, Obi-Wana, a nawet młodzików, i był gotów zabijać dzieci. Lucas przepchnął go przez przejście na Ciemną Stronę Mocy i przemianę w Vadera z prędkością kosmiczną. Anakin wykazał się wyjątkową naiwnością wobec słów Palpatine'a, zresztą w "Zemście Sithów" wszyscy byli ślepi i głupi, z wyjątkiem Palpatine'a właśnie.
Mistrzowie Jedi, podobno tacy mądrzy, jakoś nie próbowali użyć Mocy, by odkryć uczucia Palpatine'a ani jego aury Ciemnej Strony - a gdyby to zrobili i on by ich zablokował mentalnie, oznaczałoby to, że zna techniki Mocy. Nie próbowali też zbadać jego krwi na obecność midichlorianów (sam pomysł z midichlorianami też był idiotyczny, to w starej trylogii koncepcja Mocy wydawałaby się być czysto mistyczna, magiczna i baśniowa, i taka też powinna pozostać do końca, a wymyślenie midichlorianów zrujnowało tę koncepcję, ale skoro już to wymyślono, to Jedi powinni byli wykorzystać ten fakt).

Podsumowując: robiąc tzw. nową trylogię Star Wars, George Lucas stworzył nieprzemyślane scenariusze, chyba za pierwszym podejściem, i chodziło mu nie tyle o opowiedzenie historii dziejącej się przed czasami Luke'a i Lei, tylko o zrobienie kasy i sprzedanie jak największej ilości zabawek takich jak miecze świetlne, figurki Qui-Gona, Obi-Wana, Maula, robota bojowego itd.

Geisler

Aha, zapomniałem: czytałem "Dartha Plagueisa", co nie zmienia mojego stosunku do tzw. nowej trylogii. To zupełnie odrębne kwestie. Lucas nie napisał tej książki. Odsyłam do mojego ostatniego posta.

Poza tym: do roli mądrego, spokojnego, ciemnoskórego mistrza Jedi o wiele lepiej nadawałby się Sidney Poitier, Morgan Freeman lub Forest Whitaker, niż Samuel L. Jackson, który najlepszy był jako brutalny gangster lub glina, który często krzyczy i spuszcza komuś łomot. Niestety, pod koniec lat 90. to nazwisko Jacksona przyciągało najwięcej dolarów i więcej widzów niż nazwiska w/w. A w latach 90. George Lucas zmienił się na gorsze i stał się przede wszystkim biznesmenem, a dopiero na drugim miejscu twórcą filmów. Smutne, lecz prawdziwe. Wcześniej tworzył z wyobraźnią, pasją i wielkim zaangażowaniem, i jego filmy były naprawdę wartościowe, niestety później ważniejsza stała się dla niego kasa. Nie ma innego wytłumaczenia dla spartolenia prequeli SW.

Geisler

To jak, podejmiesz się tego, co Ci zasugerowałem? Zapomnij o jakichkolwiek książkach z cyklu Star Wars, obejrzyj film "Mroczne Widmo" i wyłącznie na jego podstawie opisz osobowość Qui-Gona i królowej Amidali.

Chyba zgodzisz się z tym, że w filmach bohaterowie nowej trylogii nie prezentowali się najlepiej, prawda?

Co sądzisz o reszcie tego, co napisałem? Przyznajesz mi rację?

Trojden

Postacie z prequeli są świetne, wcale nie gorsze od tych przecenianych strasznie z klasycznej trylogii. Idź się kartonowymi wycinkami z sequeli zachwycaj.

Trojden

Ogólnie to się zgodzę z Tobą, ale do co do niektórych kwestii to się zwyczajnie uczepiłeś.

Kwestią Naboo i dlaczego Jedi się skumali z Jar jarem Geisler dobrze wyjaśnił

Natomiast, czemu Na Tatooine Obi Wan nie poszedł z Qui-Gonem? Bardzo dobry podział. JarJar to pokraka, przecież z własnego domu został wygnany dlatego, że powodował szkody, dlatego trzeba go było cały czas mieć na oku. Natomiast, co się tyczy księżniczki, to przecież groziło im niebezpieczeństwo, byli ścigani, to w razie czego Padme miała zostać z fajtułapą Jarjarem? Znacznie lepszym wyborem jest Obie-Wan. Tak więc Jeden Jedi pilnuje Jarjara a drugi na wszelki wypadek jest w pobliżu księżniczki.

Geisler

Wielka racja

Trojden

Aa i jestem ciekawy owej bezsensowności scen poprawionych w Starej Trylogii. Jakbyś mógł napisać coś więcej (oprócz strzału Hana w kantynie, bo tu jesteśmy zgodni) :). Ale może żeby podgrzać trochę atmosferę dodam, że najlepszą zmianą jakiej dokonał Lucas była zamiana Sebastiana Shaw'a na Haydena Christensena jako duch pod koniec Powrotu Jedi.

Geisler

Zamiana nie wydaje mi się konieczna, bo nadużywanie mocy może wyniszczyć użytkownika, (np. Darth Nihilus) możliwe zatem, że tak właśnie stało się z Vaderem.

Trojden

A podzielisz się wiadomością gdzie znalazłeś wersje z 1977 ?

Eastwood_filmweb

Nie znalazłem - na początku lat 90. leciała w telewizji, i mój ojciec nagrał ją wtedy na wideo, a po paru latach mi puścił. I do dziś mamy tę kasetę.

Eastwood_filmweb

Nie znalazłem - na początku lat 90. była w telewizji, i wtedy mój ojciec nagrał ją na wideo, a po paru latach mi puścił. I do dziś mamy kasetę z tym filmem.

Eastwood_filmweb

Nie znalazłem - na początku lat 90. leciała w telewizji, i wtedy mój ojciec nagrał ją na wideo, a po paru latach mi puścił. I nadal mamy tę kasetę.

Trojden

Zazdroszczę ;) Mam jedną wersję która podobno jest z 1977. Ale mam jedną wątpliwość w scenie walki Vadera i Bena ich miecze aż rażą po oczach kolorem niebieskim i czerwonym. A z tego co pamiętam podobno te miecze w 77 miały jeden kolor i prawie wogóle nie świeciły się.

Eastwood_filmweb

Pamiętam, że jakieś dwa, trzy lata temu w sieci można było taką wersję znaleźć. Natomiast tutaj porównanie fragmentów obu wersji.
https://archive.org/details/reremaster

Trojden

Jestem raczej młodym osobnikiem, zatem nie dorastałem ze starą trylogią.

Nie. Dorastałem z nową. Dlatego patrzę na nią znacznie przychylniej niż inni i wiele z rzeczy, które tak bardzo wam przeszkadzają, mnie się nawet podobają.

Przykład? Pierwszy z rzędu: Jar Jar Binks.

Zdejmijcie jednak czajnik hejtów z ognia i przeczytajcie do końca, bo ja nie o tym. Od razu powiem, że wcale nie uważam nowej trylogii za lepszą od starej, jednak wciąż wielu z waszych zarzutów nie rozumiem.

Na przykład u ciebie. Nie zapytam się, czemu nie lubisz Jar Jar'a, bo powody do tego znam doskonale. Nie zapytam, dlaczego Quin-gon jest postacią nieciekawą, bo po prostu twierdzę odwrotnie.

Zastanawia mnie jednak: co masz do midichlorianów i Gunray'a?

Bo jakoś nie widzę niczego złego w tych konceptach...

Czy w przypadku tego drugiego chodzi ci o to, że nie oglądał animowanej pornografii z ośmiornicą w roli głównej, ani że nie walczył z jedi przy pomocy swoich technik Space-Fu?

andrzej_goscicki

Stara trylogia jest de facto baśnią, a jednocześnie filmem przygodowym. To przygodowe kino fantasy, w którym mamy do czynienia z bardzo fajnymi schematami: klasyczny bohater na przygodzie i wędrówce, mający poznać tajniki posługiwania się nadprzyrodzonymi siłami i na końcu pokonać złego lorda ciemności, żądny przygód łotrzyk, stary mędrzec, dama w opałach, dobro przeciwko złu, robot-panikarz. Są rycerze, jest księżniczka, są pojedynki na miecze, mniejsza o to że świetlne. Jest mistyczna Moc - tajemnicza, nieuchwytna energia otaczająca wszystkie żywe istoty i spajająca galaktykę. Ta koncepcja Mocy jest fascynująca i naprawdę fajna.

W "Mrocznym Widmie" Lucas, który był wtedy chyba opanowany chorobliwą potrzebą naukowego motywowania wszelkich kwestii metafizycznych zrujnował tę magię natury Mocy, sprowadzając ją do mikroorganizmów. Że za odczuwanie Mocy odpowiadają żyjące w komórkach midichloriany. Przez to Moc przestała być mistyczna, tajemnicza i nieuchwytna. Co to za pomysł, żeby siła użytkownika Mocy zależała od tego, ile mikroorganizmów panoszy się po jego komórkach.

Gdy w "Nowej Nadziei" Obi-Wan powiedział do Luke'a: "Moc będzie z tobą. Na zawsze" i "Użyj Mocy, Luke", to naprawdę ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi do głowy, jest takie znaczenie tych słów: "Mikroorganizmy będą z tobą. Na zawsze" i "Użyj mikroorganizmów, Luke".

Moc ma mieć czar, mistykę i element tajemnicy, dlatego że Star Wars to nie tyle science fiction, co baśń, tyle że dziejąca się w innym otoczeniu niż tradycyjne baśnie.

Nowa trylogia to bardziej political fiction, w którym roi się od ciągnących się rozmów politycznych, posiedzeń rady, obrad senatu itd. A Nute Gunray był skończonym bałwanem. Gdy dowiedział się, że robot protokolarny TC-14 przypuszcza (!), że dwaj ambasadorowie kanclerza Valoruma to rycerze Jedi i przekazał to Darthowi Sidiousowi i ten kazał ich zabić, Gunray wpuścił do pokoju w którym byli Obi-Wan i Qui-Gon oczywisty biały gaz, a w dodatku kazał otworzyć drzwi już po minucie, zamiast zostawić je zamknięte tak na 4 godziny, żeby Jedi na pewno umarli. I mimo że tak szybko kazał otworzyć te drzwi, żeby mieć scenę akcji rozkazał swoim robotom otworzyć ogień do "zwłok" Jedi, mówiąc: "Muszą być już martwi. Zniszczyć to, co z nich zostało". To była najgłupsza kwestia w tym filmie.

Roboty bojowe Federacji były bezużyteczną kupą złomu. Jedi z łatwością mogli je zniszczyć. Gunray bez powodu słuchał poleceń tajemniczego hologramu Dartha Sidiousa. Co w ogóle Sidious obiecał przywódcom Federacji, co warte jest utratę całej ich organizacji? Nie mógł im obiecać korzyści politycznych, bo ujawniłoby to, kim jest naprawdę. A po tym gdy Gunray pod koniec "Mrocznego Widma" został schwytany przez Republikę i nakazano mu złożyć wyjaśnienia, to nie wskazał palcem na ten hologram Sidiousa. Nie powiedział: "To ten hologram kazał nam to zrobić!"

Mimo że Gunray'owi zależało na tym, żeby królowa Amidala podpisała pakt, to po jej pojmaniu kazał ją odesłać razem z dworkami, doradcami i oficerem ochrony do jakiegoś obozu - dając tylko osiem robotów bojowych do konwojowania więźniów. I gdy dwaj Jedi skoczyli, z łatwością zniszczyli te roboty i uwolnili królową.

Blokada Naboo, jaką zrobiła Federacja na czele z Gunray'em, też była bezużyteczna. Każdy, nawet nieuzbrojony statek, mógł się przedostać przez tę blokadę, jeśli miał działające osłony. Jakoś królowa Amidala przedostała się z Naboo na Tatooine, a później na Coruscant, mimo blokady. A później gdy wracała na Naboo, żeby osobiście rozwiązać kryzys, to ta blokada sama zniknęła.

W ogóle fabuła całej nowej trylogii jest niespójna, nietrzymająca się kupy, potwornie naciągana i pełna przeraźliwie nudnych i drętwych dialogów. A najgorszy był romans Anakina z Padme. Przecież żadna szanująca się i rozsądna kobieta nie chciałaby mieć za partnera faceta, który mówi i postępuje jak Anakin. Zresztą ona sama też dawała mu sprzeczne sygnały. I nie wiadomo, dlaczego w scenie przy kominku stwierdziła, że nie może być z Anakinem, bo jest senatorem. To czy senatorowie nie mogli się żenić? I w ogóle nie było żadnego powodu, z którego Jedi nie mogli kochać ani się żenić. Obi-Wan nieraz się gniewał, śmiał się, poza tym lubił sarkazm, a jednak nie groziło mu za to wydalenie z Zakonu Jedi - wydalenie groziłoby mu dopiero gdyby się zakochał. To bez sensu. Tym bardziej że do Zakonu Jedi przyjmowano mnóstwo dzieci, które przecież na pewno mieliby ogromne problemy w okresie dojrzewania, gdy pojawia się zainteresowanie płcią przeciwną.

Qui-Gon był poważny, niewykazujący żadnych uczuć ani emocji i niewiele więcej można o nim powiedzieć. Może jeszcze to, że wyznawał kontrowersyjne zasady moralne - użył Mocy, żeby wygrać zakład z Watto, gdy ten rzucił kością. Jednak nie wpadł na to, żeby pójść do innego sprzedawcy części, który należałby do rasy podatnej na Moc, zadziałać na niego perswazją Mocy i wymienić u niego republikańską walutę na taką, którą Watto by przyjął. Bo Lucas koniecznie chciał mieć scenę wyścigów.

Qui-Gon był poza tym nierozsądny. Po wylądowaniu na Tatooine powiedział, że postarają się nie zwracać na siebie cudzej uwagi - a mimo to, zabrał ze sobą Jar Jara, który zajmował się głównie pakowaniem w kłopoty i zwracaniem na siebie - i na całą grupę - uwagi mieszkańców Tatooine. Za to zostawił na pokładzie statku królowej swojego ucznia, Obi-Wana, i oficera ochrony, kapitana Panakę. A to oni dwaj byli najbardziej trzeźwo myślącymi ludźmi na statku. Po co mu był Jar Jar? Po to, by wszystkich wkurzać i żeby miał kogo łapać za język, mówiąc "Nie rób tego więcej"?

Qui-Gona równie dobrze mogłoby nie być w tym filmie. Równie dobrze to sam Obi-Wan mógł być młodym niepokornym Jedi, który znalazł Anakina, dostrzegł jego ogromny potencjał i uparł się, że będzie szkolił Anakina, nawet bez zgody Rady. To byłoby też zgodne z tym, co powiedział Luke'owi w "Nowej Nadziei" i jako duch w "Powrocie Jedi".

Tymczasem w nowej trylogii to starszy mistrz, który powinien być mądry, stateczny i domagać się postępowania zgodnego z wytycznymi Rady, okazał się niepokorny i uparty - natomiast młody Obi-Wan sprzeciwiał się szkoleniu Anakina, mówiąc, że Anakin jest niebezpieczny i że wszyscy to widzą oprócz Qui-Gona. Notabene Obi-Wan powiedział to w momencie, gdy Anakin stał kilka kroków dalej. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Anakin tego nie usłyszał.

Trojden

Ja traktuje midichlorainy trochę jak brutalną rzeczywistość. Mówisz o mistycznej i nieuchwytnej mocy, spajającej galaktykę. Mocy, która po prostu nie istnieje. W sensie: nic podobnego nie istnieje. W prawdziwym życiu nie ma niczego nieuchwytnego i mistycznego.

Odczuwanie mocy przez Luke'a i jemu podobnych było zależne od midichlorianów. Tak samo jak u Hawkinga i Einsteina na inteligencję ma/miała wpływ konkretna budowa mózgu. Można sobie gadać o zaparciu i ciężkiej pracy, ale prawda jest taka, że wiele osób ma po prostu z górki, ze względu na takie właśnie sprzyjające im wrodzone atrybuty.

Odnośnie Gunray'a:

"rozkazał swoim robotom otworzyć ogień do "zwłok"

Gunray nie kazał im strzelać do zwłok, a pozbyć się zwłok. "Zniszczyć" zapewne oznaczało "skremować". Roboty otworzyły ogień dopiero wtedy, kiedy okazało się, że jedi żyją.

"A po tym gdy Gunray pod koniec "Mrocznego Widma" został schwytany przez Republikę i nakazano mu złożyć wyjaśnienia, to nie wskazał palcem na ten hologram Sidiousa. Nie powiedział: "To ten hologram kazał nam to zrobić!""

Ale wicekról wiele w więzieniu to nie posiedział. Może Sidious kazał mu milczeć, obiecując rychłe uwolnienie? Tej obietnicy akurat dotrzymał.

"Blokada Naboo, jaką zrobiła Federacja na czele z Gunray'em, też była bezużyteczna."

To była "legalna blokada handlowa". Nie była blokadą wojskową. Sam fakt, że mieli na pokładach JAKIEKOLWIEK droidy bojowe i działa zawdzięczali chyba tylko i wyłącznie knowaniom Sidiousa.

Mógłbym jeszcze wielu rzeczy się przyczepić, lecz zakończę to w taki o to sposób: Gunray był idiotą. Był i z założenia miał nim być. Głupim, pazernym, tchórzliwym pionkiem, który nie potrafi zrobić samemu absolutnie nic. Którego Sisious wykorzysta a następnie każe zarżnąć jak świnię.

Nie widzę w nim tak wielkiego bezmózga jak ty, jednakże z samego konceptu tej postaci jego kretynizmy w ogóle mi nie przeszkadzają. Bo to debil. Miał nim być i został do końca życia.

O Quin-gonie nie będę pisał prawie wcale, bo tak jak już pisałem: twierdze inaczej. Przyczepię się tylko tego zdania:

"Może jeszcze to, że wyznawał kontrowersyjne zasady moralne - użył Mocy, żeby wygrać zakład z Watto, gdy ten rzucił kością."

Kontrowersyjne moralnie jest trzymanie niewolników.

"Po co mu był Jar Jar? Po to, by wszystkich wkurzać i żeby miał kogo łapać za język, mówiąc "Nie rób tego więcej"?"

Tak, zapewne. Lubię Jar Jar'a, ale zdaje sobie sprawę, że jest w filmie tylko dla gagów. Dlatego mi nie przeszkadza, tak bardzo jak wam.

Nie chcę dyskutować, czy coś jest dobre, czy złe, czy fajne, czy nie, czy powinno być baśniowe, czy realistyczne. Chciałem tylko poznać powody twojej niechęci do wspomnianych wątków, gdyż prawdę powiedziawszy cały czas odkrywam jakiś wątek, którego wielbiciele starej trylogii nie cierpią, a na który ja w ogóle nie zwróciłem uwagi. Midichloriany na przykład, to chyba Mont Everest. Kiedy się dowiedziałem o niechęci do niej, nie mogłem w to uwierzyć. Jak to, midichloriany? To coś, wspomniane jednym zdaniem w jednym filmie? W czym one komu przeszkadzają? :P

Dziękuję za szybką odpowiedź ;).

andrzej_goscicki

"Ja traktuje midichlorainy trochę jak brutalną rzeczywistość. Mówisz o mistycznej i nieuchwytnej mocy, spajającej galaktykę. Mocy, która po prostu nie istnieje. W sensie: nic podobnego nie istnieje. W prawdziwym życiu nie ma niczego nieuchwytnego i mistycznego." - przecież w starej trylogii Moc właśnie była nieuchwytna i mistyczna i dlatego była fascynująca. Dlatego wszyscy tak się tym jarali. Gwiezdne Wojny były baśnią przygodową i właśnie tym miały być.

Niestety w latach 90. Lucas dostał dwóch poważnych chorób: potrzeby naukowego motywowania wszelkich kwestii metafizycznych i stosowania nowej wówczas technologii CGI w absurdalnie wielkim stopniu. I te dwie rzeczy, obok nieprawdopodobnie naciąganego scenariusza i masy absurdalnych decyzji podejmowanych przez bohaterów, a także Jar Jara, kompletnie zrujnowały Star Wars.
Naprawdę, lepiej by było, gdyby midichloriany w ogóle nie zostały wymyślone. Czy wyobrażasz sobie, żeby we "Władcy Pierścieni" Tolkien wymyślił koncepcję, zgodnie z którą to, który czarodziej miał większą moc magiczną zależało od ilości jakichś mikroorganizmów w jego komórkach? Żeby np. Gandalf miał w sobie 20 tysięcy mikroorganizmów, więc dlatego jest potężniejszy niż Saruman, który miał w sobie 18 tysięcy mikroorganizmów? Bo moim zdaniem wprowadzenie takiego czegoś zupełnie zrujnowałoby tę opowieść. Tak jak midichloriany zrujnowały Star Wars.
Skoro czyjaś wrażliwość na Moc zależy od jakichś mikroorganizmów, to już nie ma się czym jarać.

Piszesz, że w prawdziwym życiu coś podobnego nie istnieje. Star Wars nie miały być prawdziwym życiem, tylko czystą fantastyką. Poza tym gdy ogląda się starą trylogię, to widać, że aktor mówi do rzeczywistego obiektu na planie filmowym i przez takim obiektem ucieka, a gdy ogląda się nową trylogię, to widać, że te wszystkie fantastyczne stwory, Gunganie i inni, zostały wygenerowane przez komputery i że tak naprawdę ich tam nie ma, a aktor gada do pustej przestrzeni.
Więc z punktu widzenia widza tradycyjne efekty specjalne są bardziej namacalne i wyglądają bardziej autentycznie.

Star Wars to nie science fiction, tylko fantasy, tyle że kosmiczne.

Naukowo motywować różne aspekty to można w takich filmach jak "Raport mniejszości", "Pamięć absolutna", "Park Jurajski", "Łowca androidów", "2001: Odyseja kosmiczna", "Ja, robot", "Gatunek", "Armageddon", "Avatar", "Matrix", "Krótkie spięcie" czy "Terminator" - ponieważ właśnie te filmy są fantastyczno-naukowe, ich motywem przewodnim jest fantastyka naukowa, a nie po prostu fantastyka, jak Star Wars.

Trojden

"przecież w starej trylogii Moc właśnie była nieuchwytna i mistyczna "

Ale ja nie odnoszę się do starej trylogii, tylko do rzeczywistości. W rzeczywistości też możesz mieć poczucie, że np. radość to jakaś nieuchwytna, ogarniająca cię kosmiczna siła, a tu nagle podejdzie Spock i BUM! Zacznie ci gadać o hormonach i reakcjach chemicznych w mózgu.

Stara Trylogia - dziecinne podejście do jakiejś rzeczy.

Nowa Trylogia - brutalna rzeczywistość.

Zaznaczę tylko: nie twierdzę, że tak JEST. Nie twierdzę też, że tak to właśnie widzę. A już na pewno nie twierdzę, że takie podejście do tematu w nowej trylogii jest lepsze. To po prostu takie moje małe przemyślenie.

"Czy wyobrażasz sobie, żeby we "Władcy Pierścieni" Tolkien wymyślił koncepcję, zgodnie z którą to, który czarodziej miał większą moc magiczną zależało od ilości jakichś mikroorganizmów w jego komórkach?"

Czarodzieje u Tolkiena nie byli ludźmi, którzy nauczyli się władać magią, tylko zupełnie inną rasą istot potężnych, które z magią się urodziły. Można pomyśleć, że magia to tylko ich biologiczna cecha. Więc tak, nawet to sobie wyobrażam...

Lecz mówiąc szczerze, poza trylogią i "Hobbitem" nie znam w ogóle tego świata, więc trzepnij mnie, jeśli powiedziałem coś zupełnie niezgodnego z mitologią Śródziemia :P.

"Star Wars nie miały być prawdziwym życiem, tylko czystą fantastyką."

Wydaję mi się, że stwierdzanie czy "miały czymś być", albo czy "nie miały czymś być", raczej należy wyłącznie do twórców...

Nawet jeżeli w starej trylogii wyszło im kosmiczne fantasy, nie oznacza to, że tak to "miało wyglądać". Być może to tylko błędy i niedopatrzenia, które zechcieli w nowej trylogii poprawić. Powtarzam: BYĆ MOŻE.

"Więc z punktu widzenia widza tradycyjne efekty specjalne są bardziej namacalne i wyglądają bardziej autentycznie."

Jaki cudem przeszedłeś na ten temat? ^^

A! Jeszcze jedno. Pisałeś że filozofia jedi z prequeli jest nielogiczna. Polecę ci zatem jeden filmik, który owszem, potwierdza to, co powiedziałeś, lecz ukazuje to raczej jako błyskotliwy motyw scenariusza, a nie jego wadę.

Psze bardzo: https://www.youtube.com/watch?v=-2BNdF_NCVQ

Trojden

Hmm...

Najmocniej przepraszam, za to zaprzeczenie samemu sobie. Popełniłem fatalny błąd i postaram się go naprawić.

Chodzi mi o to, co powiedziałem o Gunray'u. Że "miał być idiotą". Tak więc nie tyle "miał być idiotą", co jako taki koncept go postrzegam.

Tak samo jak ty postrzegasz koncept całych Gwiezdnych Wojen jako kosmiczne fantasy. Ja jednak, dorastając z nową trylogią, zawsze miałem podejście jak to sci-fi, jedynie z mistycznymi elementami, które i tak jako tako da się wytłumaczyć.

Z mojej perspektywy, takie a nie inne postrzeganie mocy i rycerzy Jedi w starej trylogii wywodzi się po prostu z ich nieistnienia na co dzień. Nawet imperialni oficerowie mają to za zwykłe zabobony. Coś co kiedyś miało miejsce, ale o czym nauka przepadła, często przybiera formę mistyczną.

Należy wyróżnić jeszcze dwa punkty: w starej trylogii rycerze jedi są postrzegani jako "niepokonani". W nowej mamy to bardzo realistyczne zdani Qui-gon Jinna "Chciałbym żeby tak było...", po czym mamy "Atak Klonów", gdzie rycerze jedi są wręcz masakrowani, a radny zostaje zastrzelony przez łowcę nagród.

A jeżeli chodzi o słowa Yody, to trzeba wziąć pod uwagę, że gość jest takim właśnie starszym mentorem, który nawet rzeczy materialne stara się poddać metaforze, by jego słowa brzmiały jak mądrość, a nie wykład w szkole. Obi-wan robi podobnie, nazywając swoje kłamstwo "innym spojrzeniem na prawdę".

Tak więc raz jeszcze: nie twierdzę, że coś "powinno jakieś być", a jedynie tak na to patrzę.

Trojden

Też lubię Plinketta recenzje prequeli, ale wiesz, czasem trzeba spojrzeć trzeźwo. Czy Plinkett czepiałby się analogicznych luk scenariusza Klasycznej Trylogii? ;)

Też wolę klasykę i w wielu miejscach prequele zepsuły, zostały źle zrealizowane. Ale dobre rzeczy też wniosły do sagi.

darthbergi

Wiesz, ogólnie jest tak, że o filmie źle świadczy nie to, że ma jakieś dziury w fabule, tylko to, że ludzie je zauważają.
Jeśli historia wciągnie widza, postacie zainteresują, i zostaną zaangażowane emocje, to zwykle po pierwszym obejrzeniu nie zauważy się dziur w fabule, tylko zauważy się je dopiero wtedy, gdy obejrzy się film już tak z 15 razy i będzie się go już znało na pamięć.
Jasne, można zadać pytanie, dlaczego Imperium nie zabezpieczyło jakoś szybu w Gwieździe Śmierci, w który ostatecznie strzelił Luke, tak żeby nie można było w niego strzelić. I dlaczego Imperium uważało, że małe myśliwce nie stanowią zagrożenia, skoro mały myśliwiec mógł dostać się do tunelu i strzelić w ten szyb.
Tylko że przy pierwszym oglądaniu widzowie o tym nie myśleli, bo historia ich tak porwała. Dopiero później zaczęli sobie stawiać takie pytania.
Podobnie, "Imperium Kontratakuje" jest zwykle uważane za najlepszy film z serii, choć scena, w której Luke wpadał na wiatromierz w mieście w chmurach po walce z Vaderem, ewidentnie została źle zmontowana - on praktycznie wypadał przez gródź dwa razy, a w międzyczasie znowu się ześlizgiwał po tym pochyłym tunelu (chyba wiesz, o co mi chodzi).
Nie wspominając już o tym, że w asteroidzie nie może żyć żadne gigantyczne zębate stworzenie zdolne połknąć statek kosmiczny, bo tam kompletnie nie ma do tego warunków, nie ma atmosfery, bo taka asteroida jest o wiele za mała, żeby ją utrzymać - promieniowanie kosmiczne na 100% uniemożliwiałoby tam powstanie rozwiniętego życia. Jednak, "Imperium kontratakuje wciąga", więc też na ogół ludzie przymykają oko na te błędy.

Natomiast w przypadku gdy film nie porwie widzów ani historią, ani postaciami, ani środowiskiem, ani nie zdoła zaangażować ich emocji, tylko ich nudzi, to wady i dziury w fabule stają się widoczne od razu.

Trojden

Masz rację. Zwłaszcza w przygodowej formule filmu, ciekawa i wartka akcja potrafi dostarczyć nam dawkę emocji no i zamaskować logiczne luki.

Jak pierwszy raz widziałem prequele to porwały mnie (może oprócz "Ataku klonów") i nie widziałem wielu tych błędów, a postaci lubiłem (niektóre do dziś, sporadyczne przypadki). Może to jednak kwestia tego, że mój rok urodzenia to 1994, i wtedy nie trzeba było wcale tak wiele?

Z innej beczki, Disney powiela luki logiczne, już dawno rozpracowane na przykładzie Starej Trylogii. Np. mamy środki, aby stworzyć wielką broń niszczącą światy, a nie mamy środków, aby stworzyć jej ochronę przed kilkunastoma myśliwcami :(. Ale Disney dobrze tworzy bohaterów (relacja Finn - Rey, czy Kylo - Rey wypada o wiele lepiej niż np. Obi-Wan - Anakin, którzy to niby przyjaciele, bracia, ojciec-syn, a w zasadzie widzimy tylko ich wzajemne narzekania na siebie, głupi sarkazm, durne miny. "Zemsta sithów" momentami starała się naprawiać, ale nieszczęsny "Atak..." ukazał nam ich jako gnoi wobec siebie). Przygody u Disneya też ciekawsze, chyba taka formuła SW jest dużo lepsza, w której bohaterowie wpadają w wielki wodny wir, i po prostu niesie ich przygoda, a nie taka, kiedy wszystko dokładnie mogą postanowić, przy czym partaczą najbardziej oczywiste możliwości.


Także, masz dużo racji. Prequele skopały swój potencjał. Wniosły co nieco, ale chyba lepiej, jakby pierwszoplanowi bohaterowie tej serii nie byli w samym sercu galaktyki.

Jako dziecko, przed prequelami widziałem jedi, jako istoty żyjące w rozproszeniu, bez sztywnych struktur i reguł, korzystające z mocy, pilnujący wielu zakamarków galaktyki. I jednego potężnego i mądrego z nich, który sięgnął po ciemną stronę by ratować jedi i galaktyke, ale ta z czasem go wypaczyła do tego stopnia, że wiedział jak odnaleźć i pokonać swoich braci. Mowa oczywiście o Darthcie Vaderze.

Padme Amidala mogłaby być awanturniczą i zbuntowaną arystokratką przeciw zepsuciu galaktyki od środka, za walkę o obronę jedi byłaby ścigana przez formułujące się już imperium, tak spotkałaby Anakina. Ich zakazany romans byłby o wiele ciekawszy, przygody Padme mniej kanapowe i statyczne :D.

Obi-Wan razem z Anakinem podróżowałby zgłębiając nauki, chciałby tak jak on ratować galaktykę. Wierzyłby bardzo w swego ucznia, zdolniejszego od siebie, jednak w pewnym momencie zaczęliby się różnić, Anakin przełamywałby coraz więcej barier by ratować galaktykę, aż z tą ostateczną - ciemną stroną mocy. Mielibyśmy dwie równolegle rozwijające się postaci, które ze sobą rywalizują, by ostatecznie stanąć po przeciwnej stronie.

Mistrz Windu np. byłby gorliwym jedi, działającym bardzo ostro w imię dobra zakonu. Posuwałby się nawet do brutalności i przemocy. Miałby obsesję na punkcie odnalezienia i zniszczenia ciemnej strony, co stawiałoby go nieco blisko potwora, z którym walczy. Jeśli już pomagaliby mu jedi, to nie 3 kołki :D. a tacy również wierzący w jego idee.

Palpatine'a postaci wiele bym nie zmieniał. Jednak istotne byłoby to, że to właśnie On pokazałby Anakinowi, że można działać w samym sercu, a nie na peryferiach galaktyki jak inni jedi. Anakin zafascynowałby się ciemną stroną, zaś w Windu zobaczyłby, że ścieżka jedi i tak dąży do wypaczenia swych ideałów jasnej strony, ale że również był gorliwy i aktywny, i to w takiej postawie należy szukać ratunku, a nie w postawie "tchórzliwej" i biernej, jak jego przyjaciel - Kenobi.

Dooku byłby kimś, kto widzi znacznie więcej, ale nie do końca wiadomo, którą stronę trzyma. byłby byłym jedi, trzymającym się polityki i początkowo zapewniający jedi ochronę, jednak z czasem coraz większe represje. Jako uczeń sitha, zacząłby schodzić z tej mrocznej ścieżki, widząc w niej cierpienie i zło i chciałby posłużyć się Windu i jego obsesją, by zniszczyć Imperatora. Anakin unicestwiłby wroga jedi (co było jego vendettą) oraz nieposłusznego ucznia (co było zamysłem imperatora), zajmując jego miejsce i siegając po ciemną stronę tak głęboko, jak nawet Dooku nie był w stanie.

Mistrz Yoda nie walczyłby, a raczej był takim głosem rozsądku i wyrocznią dla jedi rozproszonych po galaktyce. Byłby wielkim autorytetem dla Obi-Wana, początkowo niepokornego, który wyznaczyłby sobie 2 cele: opierać się zawsze ciemnej stronie, wyszkolić potężnego jedi.


Ale się rozpisałem :D. Marzenia biorą górę. Tak mniej więcej widziałbym najważniejsze postaci. Myślę, że takie zabiegi nadałyby im wyrazistości, relacji, a historia byłaby bardziej wartka i wciągająca. Można by dodać więcej nie-jedi na pierwszym planie, którzy wraz z Anakinem i nowo poznaną przez niego zbuntowaną arystokratką podróżowaliby i mieli przygody podczas poszukiwań odpowiedzi: jak ocalić galaktykę przed nadchodzącym chaosem.

andrzej_goscicki

W prawdziwym życiu nie masz też gości w szlafrokach z dziwnymi led rurkami.

Star wars nie są o prawdziwym życiu.

Twoflower

Odniosłem niemalże identyczne odczucia co do SW i Lucasa.

użytkownik usunięty
Twoflower

uważam, że jego największym grzechem jest miłość do CGI, on sobie ubzdurał chyba, że ludzie kochają CGI. Nie Lucas nie kochają, a te poprawki w starej trylogii wołają o pomstę do nieba. Lucas sobie coś ubzdurał z efektami komputerowymi.
"Nowa nadzieja" była bardzo okrojona i poddana dużej edycji przez producentów, gdyby nie to pewnie powstałoby coś podobnego do Phantom Menace.
Dzisiaj po raz drugi obejrzałem starą trylogię Star Wars, po 20 latach i powiem szczerze najbardziej podobało mi się "Imperium kontratakuje" i to było logiczne bo właściwie ją jedną w miarę dobrze zapamiętałem.

Największym grzechem Lucasa nie jest CGI. Dzięki CGI stworzył mnóstwo barwnych światów dla uniwersum SW, które od razu miażdżą biedę "diznijowską". Największym grzechem Lucasa jest sprzedanie uniwersum tym korposzczurom.

Twoflower

Taa a co takiego J.J.Abrams zrobił,ze wszyscy się tak rozpływają w zachwytach?Lucas w drugiej trylogii postawił przede wszystkim na ciekawe intrygi co uważam za dobre posunięcie.Co jak co ale stara(pierwsza trylogia)mimo swoich zalet bardzo się zestarzała.
Najnowsza część tak naprawdę jedzie na starych bohaterach,wytnij ich i filmu praktycznie nie ma,dalej nowa częsć nie ma za krzty kreatywnosci w fabule,oprócz tego zalatuje Nową nadzieją,wszystko dzieje się za szybko i po łebkach.Mało tego,właściwie nie dostajemy żadnego porządnego antagonisty,ten "małolat"co przechodzi na ciemną stronę to wręcz wypada jak chłopiec z zaburzeniami psychicznymi,nie wiemy tak naprawdę dlaczego i po co?A ten "bożek"co wszystkim niby kieruje wyglada lekko żenująco jakby uciekł z filmów Marvela.
Zaś Lucas w swojej nowszej trylogii przedstawił Anakina i jego przemianę bardzo wiarygodnie.Wszystko ma sens,wynika z czegoś,całe trzy części tworzą zgrabną całość.

aronn

Film Abramsa ma swoje wady (Serkis, Kylo Ren), ale przeważają zalety. To dynamiczna opowieść (w przeciwieństwie do flegmatycznej drugiej trylogii), przez którą prowadzą nas barwne, pełne życia postacie, z których emocjami i rozterkami możemy się łatwo identyfikować (raz jeszcze, w przeciwieństwie do sterty drewna, która dylematy miała co najwyżej śmieszne, z drugiej trylogii). Scenariusz kuleje, ale reżysersko ten film to niebo.

kosobi

Przebudzenie mocy ssie w prawie każdym aspekcie, a ostatni jedi jeszcze bardziej ssie i to w każdym już aspekcie. Ale skoro wystarczy ci tam durne "pif paf" rodem z Transformers dla sagi gwiezdnych wojen, bo polityka, dylematy moralne czy proste rozmowy są dla ciebie "flegmatyczne" to już twój (mierny) gust. :-)

użytkownik usunięty
janusztypowy

Ssie to twoja matka kiedy robi mi dobrze

Tak to jest kiedy traci się dziewictwo z obrazkiem z internetu zamiast z kobietą XD

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
Twoflower

Myślę, że z miliard ludzi nie zgodziłby się z Tobą, kilka milionów by Cię poparło, a reszta pochodzi z krajów 3-go świata i nie widziała Gwiezdnych Wojen :]

Twoflower

Nowa Nadzieja była dobrym filmem w 77(Wówczas film nazywał się po prostu Star Wars, bez numerka i podtytułu). Jak przyjrzeć jej się obecnie bez filtru nostalgii, to pod prawie każdym względem jest najsłabsza z sagi(sequele się nie liczą bo nie są kanonem), ma bardzo prostą i sztampową fabułę, praca kamery i montaż nie są złe, ale prostackie, podkład dźwiękowy choć momentami bardzo dobry to innymi średni, sceny akcji boleśnie się zestarzały i ogólnie film jest nieklimatyczny. Nie twierdzę że zły, w latach 70 to był przełom, niemniej nic nie czyni tego filmu lepszym od reszty, poza nostalgią. A jeżeli o udział Lucasa w tym filmie, to on sam go napisał i wyreżyserował i całość była według jego wizji, a jedynym filmem z 6 nad którym nie miał pełnej kontroli to Imperium Kontratakuje, do które i tak jest prawie całkowicie oparte na jego scenariuszu, a on zamiast reżyserować, jest głównym producentem. Niemniej Lucas zarzut że Lucas jest złym scenarzystą i reżyserem jest po prostu niesłuszny, zrobił on bardzo dobre i kreatywne dzieła, które potrafił świetnie wyważyć żeby były jak najlepsze w odbiorze.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones