Jeśli miałbym wskazać najbardziej jednowymiarowego typa w amerykańskim kinie, najbardziej wyraziste ucieleśnienie aktora który "gra siebie" byłby to Jason. Jest to tak silnie zakorzenione iż nie jestem nawet w stanie przypomnieć sobie imienia choćby jednej postaci którą grał.
Normalnie mi to nie przeszkadza ale prawda jest taka iż każdy film z jego udziałem obraca się w 90% na popisach jego umiejętności dojeżdżania typów wszelkiej maści, zgrywania ciężkiego cwaniaka który obije japy każdemu który stanie na jego drodze. Niczym Steven Seagal jeszcze nigdy nie widziałem jak Jason zostaje ubity albo chociaż mocno pobity w jakimkolwiek filmie.
Myślicie że on tak dobiera role scenariuszowe iż z marszu wyklucza postaci które ucierpią w jakikolwiek sposób?
Na początku go lubiłem przez to ale w chwili obecnej omijam filmy z jego udziałem. Wroce do jego portfolio przy Szybkich 7 kiedy mam nadzieje w koncu zostanie wbity w glebe.
W Snatch i 13 nie grał takiego kozaka. W Parkerze chyba dostał kilka razy po ryju.
Mi tam nie przeszkadza to, że gra prawie zawsze tego samego gościa, lubię go oglądać dla relaksu.
Jason gra Jasona. W pełni zgadzam się z opinią, ale właśnie dlatego lubię oglądać filmy z jego udziałem. Wiem czego się spodziewać i nie jestem zawiedziona :D