Pamiętam zazdrosną i smutną minę Platiniego podczas finału MŚ w 1998, gdy Zidane robił
czary-mary na boisku i sam zniszczył Brazylię. Zrobił to potem jeszcze raz. Tak samo z genialną
Hiszpanią, którą rozwalił w pojedynkę nie mając już ani siły, ani formy.
Jego każde zagranie znamionowało niespotykany u nikogo geniusz. Nawet gdy uciekała mu
piłka, potrafił ją opanować i przerobić kiks w wielką sztuczkę. Przede wszystkim był bardzo
pożyteczny. Nikt tak jak on nie potrafił na siebie wziąć ciężaru gry na siebie. gdyby grał na gitarze,
Hendrix i Satriani wiązaliby mu buty.
gdybym chciał być w życiu bogiem, to chciałbym być Zidane'm na boisku.