Recenzja filmu

300 (2006)
Zack Snyder
Gerard Butler
Lena Headey

Delikatne rozczarowanie

Mocno ostrzyłem sobie zęby na ten film, dlatego już w dniu pokazu przedpremierowego rozsiadłem się wygodnie w kinie, oczekując gigantycznej dawki emocji. I trochę się zawiodłem. Moje spojrzenie
Mocno ostrzyłem sobie zęby na ten film, dlatego już w dniu pokazu przedpremierowego rozsiadłem się wygodnie w kinie, oczekując gigantycznej dawki emocji. I trochę się zawiodłem. Moje spojrzenie na film zostało wykreowane przez wspaniałe trailery, które ściągałem z Internetu i oglądałem po kilka razy. Zwiastuny były powalające, zrzucały z krzesła i stawiały włosy na karku. Film jawił mi się w tym momencie jako genialne dzieło, 100% sok ze świeżej rozrywki, esencja kina, które poraża wizją, dźwiękiem i emocjami (this is Sparta!), które im towarzyszą. Dźwięki płynące z głośników domowego hi-fi powodowały drżenie w szybach, a ich zestawienie z obrazem pięknych i dzielnych Spartiatów powodowało u mnie szybsze bicie serca. W tym właśnie miejscu przeceniłem to dzieło, jeszcze na długo przed seansem w kinie, co, jak sądzę, jest główną przyczyną takiej oceny filmu. Pierwszy zarzut, jaki stawiam, to fabuła. Jestem w stanie wybaczyć wszystko, co przyniosła za sobą adaptacja komiksu: potworki, szkarady, kreację Ephialtesa, gęby Nieśmiertelnych, kompletną ignorancję historyczną i inne. Nie umiem natomiast zrozumieć, po co rozbudowano do takich rozmiarów rolę królowej Gorgo? Sceny pałacowe, i te z rady również, są nudnymi dłużyznami przerywającymi strumień rozrywki płynącej ze śledzenia poczynań Leonidasa i jego Spartan. W pierwszych scenach królowa jawi się jako kochająca żona, a przy tym kobieta piękna, mądra i bardzo seksowna. W kolejnych odsłonach jej dziejów to wrażenie niestety się zmienia, a poziom scenariusza i realizacji scen pałacowych przypomina latynoamerykańską telenowelę. To jest pierwszy wielki minus za element, który powoduje znaczne spłycenie filmie. W zanadrzu mam jeszcze jeden potężny zarzut do scenarzystów, ale zostawię go na samiuteńki koniec. Uderzająca była również makdonaldyzacja tego dzieła (tak, tak, uprzedzę fakty - ja ciągle uważam "300" za dzieło). Znamienne "Spartans tonight we'll dine in hell" przełożono Polsce na "Spartanie, dzisiejszej nocy będziemy ucztować w Hadesie". Myślę, że komentarz jest zbędny, ale i tak się o niego pokuszę. Sądzę, że częściowa słabość filmu wynika z konieczności przeniesienia opowieści na poziom strawny dla przeciętnego amerykańskiego widza. No bo skąd on ma wiedzieć, co działo się w 480 r. p.n.e., kim był ten przeklęty Hades, no i czy Grecja leży w Azji czy w Afryce? Te elementy, typu modyfikacja sposobu narracji na prosty, by nie użyć określenia prostacki, zrozumiały dla każdego, momentami kładą film. Szkoda, że reżyser i producenci nie odważyli się zrobić obrazu trudniejszego, z którego widz mógłby odczuć satysfakcję, że potrafi samodzielnie połączyć fakty, zinterpretować opowiadaną historię pod kątem genezy, skutków i psychologii bohaterów. To i tak by się sprzedało. Wymagający widz momentalnie poczułby się dowartościowany, a przeciętny zjadacz popcornu i tak łyknąłby całość, bo przecież jest krew, walka i mięśnie brzucha w prawie każdej scenie. A tak otrzymaliśmy film o Grekach, którzy nigdy nie widzieli Grecji, nakręcony poza Grecją, gdzie nawet aktorzy przyznają się w wywiadach do ignorancji (Rodrigo Santoro przyznaje się, że nie wie, kim był Kserkses, a wzorował się wyłącznie na postaci z komiksu). Efekt? W filmie o Sparcie sama Sparta sparciała jak guma na starej piłce, przez co z całości uszło sporo powietrza. Pieniądz robi pieniądz, a to chyba pieniędzy zabrakło twórcom filmu. Film jest nakręcony w studiu, plenery są brzydkie i zamazane, a buszująca w zbożu Gorgo wzbudza uśmieszek w reakcji na bezpośrednie, bezczelne i w zasadzie nie wiadomo po co zamieszczone nawiązanie do "Gladiatora". Gdzieś wyczytałem, że film został nakręcony w technice podwojenia klatek wyświetlanych w jednej sekundzie i nie wiem, czy to przez to, czy z winy moich oczu zmęczonych codzienną pracą przy komputerze, obraz wyświetlany w kinie miał manierę nieprzyjemnego rozmazywania się podczas zbliżeń zwykłych scen bez dynamicznych ujęć. Spartiaci walczą za "ziemię i wodę", która w filmie jest brzydka i nieprzekonująca. Może to jednak tylko moje zboczenie po "Władcy Pierścieni" i przerośnięte wymagania. Warto jednak w tym miejscu wspomnieć o świetnych filtrach, dzięki którym zdjęcia są szorstkie, rzekłbym wręcz Spartańskie. Dokładnie takie, jak powinny być. Na koniec zostawiłem sobie największy zarzut. Potężny, ciężki, którym mam zamiar wbić Zacka Snydera i jego ekipę w ziemię! Wspominałem o makdonaldyzacji, prawda? Postawię pytanie. W jaki sposób, mając do dyspozycji genialną heroiczną opowieść ociekającą patosem (tym pozytywnie rozumianym), można doprowadzić do tego, że widz wrażliwy na tego rodzaju przekaz ( płakałem, kiedy Teoden przemawiał do jeźdźców Rohanu, którzy szli na pewną śmierć, płakałem, jak wieszali Janosika, kiedy Waleczne Serce był rozpruwany - jestem facetem wrażliwym na odpowiednio pokazaną śmierć za ideały), widz dostaje zakończenie z poziomem wzruszenia podobnym do tego, który towarzyszy śledzeniu bloku reklamowego na Polsacie? Ja się pytam, jak można tak spartolić zakończenie tak wspaniałej historii? Ja nie czułem nic, kiedy synowie Sparty umierali, kiedy Leonidasa przeszywały strzały. Może tylko odrobinę żalu. Ktoś gdzieś popełnił błąd w opowieści, skoro potrafiłem przejść obok tego zdarzenia obojętnie. Chętnie obejrzę zakończenie jeszcze raz, przetrawię je wtedy na spokojnie, bo na gorąco w kinie to różnie bywa, może wtedy wyciągnę jakiś wniosek i dojdę do tego, co właściwie się stało, że czułem się tak, jakby nic się nie stało. Jedyny mocny element w zakończeniu to scena, kiedy Leonidas odpowiada na "to zaszczyt umierać u twojego boku królu" pięknym zdaniem "zaszczytem było żyć u twojego boku". W chwili śmierci twardy Spartiata docenił wartość życia, uczłowieczył się w oczach widza. Jak dla mnie, to jednak za mało. Zwłaszcza, że ta piękna scena gdzieś się zgubiła, powiedziałbym, że została zalana morzem obrazu. Mimo kubła pomyj, które właśnie wylałem na ten film, uważam go za dzieło dobre. Szkoda, bo jeszcze 21 marca o 18.30, czyli pięć minut przed zakończeniem bloku reklamowego poprzedzającego seans, spodziewałem się arcydzieła. Nie wyszło. Wspaniałe sceny walk, ciekawa historia, heroiczne postaci, co najmniej dobra gra aktorów, momentami świetne, dowcipne dialogi. Kawał dobrego kina. Dobrego, a szkoda. Kończąc już ten piekielnie długi wywód pokuszę się o gdybanie: co by było, gdyby za reżyserię "300" wziąłby się Mel Gibson? Jego umiłowanie rzeczywistości, skłonność do patosu i pokazywania śmierci (czasem pięknej, czasem okrutnej) mogłaby korzystnie wpłynąć na obraz. Zack Snyder nakręcił dobry film, ale niestety nie potrafił dać Spartiatom pięknej śmierci.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Frank Miller swoją współpracę z Hollywood zaczął równie szybko, co skończył. Po licznych modyfikacjach... czytaj więcej
Granica pomiędzy głupotą a odwagą jest niezwykle cienka i niewielu potrafi odróżnić jedno od drugiego.... czytaj więcej
Filmem Snydera zainteresowałam się z powodów dosyć banalnych i mało artystycznych, chociaż z pewnością... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones