Recenzja filmu

Climax (2018)
Gaspar Noé
Sofia Boutella
Romain Guillermic

Bad trip warty przeżycia

Przemoc (surowe "Sam przeciw wszystkim" oraz legendarne "Nieodwracalne"), narkotyczne wizje (audiowizualny hit "Wkraczając w pustkę") czy seks (stojące na pograniczu pornografii i kina "Love") –
Ten, kto zetknął się już z kinem Gaspara Noé, wie, że potrafi ono oszołomić audiowizualnością oraz emocjonalnością. Sam reżyser przyznaje w wywiadach, że o ile nie neguje znaczenia fabuły dla kina, to jednak skupia się na wrażeniach zmysłowych.

Francuz (argentyńskiego pochodzenia) nigdy nie bał się kontrowersji w swojej twórczości i pozwalał sobie pokazywać na ekranie o wiele więcej niż inni twórcy. Przemoc (surowe "Sam przeciw wszystkim" oraz legendarne "Nieodwracalne"), narkotyczne wizje (audiowizualny hit "Wkraczając w pustkę") czy seks (stojące na pograniczu pornografii i kina "Love") – to wszystko już było i pojawia się znowu w "Climax", ale w zdecydowanie innych proporcjach i nie bezpośrednio. Osobiście miałem wrażenie, że był to świadomy zabieg, jak gdyby reżyser chciał pokazać, że potrafi obejść się bez szokowania naturalizmem, co mu się czasem zarzuca. 

Fabuła "Climax" nie jest najistotniejsza, ale stanowi formę dla filmowych przeżyć. Ot, mamy obóz taneczny na odludziu z obrazem imprezy kończącej wyjazd, która stopniowo z zabawy przeradza się w coś zgoła odmiennego, gdzie do głosu stopniowo dochodzą pierwotne instynkty. Istotniejsze znaczenie mają tutaj emocje i przeżywanie tej szalonej imprezy razem z postaciami na ekranie. Stopniowo film staje się prawdziwym cinematic experience, po którym w naszej pamięci pozostaną między innymi krew na śniegu, sangria, francuska flaga na ścianie, DJ Daddy odpalający kolejne hity czy żółta sukienka Selvy (Sofia Boutella).


Zanim jednak reżyser zabiera nas na imprezę, mamy zabawę formą paradokumentu, w której przedstawieni są bohaterowie filmu, a zabieg ten powtarza się częściowo już w trakcie imprezy, gdzie obserwujemy kolejne rozmowy. Przyznam się szczerze, że ta długotrwała ekspozycja była dla mnie najsłabszym elementem filmu i śmiało można było ją co nieco przyciąć. Jednak przy okazji Noe fetyszyzuje swoją miłość do kina i generalnie sztuki obstawiając telewizor, który wyświetla wywiady tancerzy, szeregiem pudeł z filmami oraz książkami, które mogły mieć wpływ na to co widzimy w "Climax". Takich smaczków, nawiązań, a nawet autoironii jest w filmie sporo i z przyjemnością będę starał się je wyławiać przy kolejnym seansie.

Skoro film opowiada o grupie tancerzy, to nie mogło zabraknąć tańca. Sceny z nim wypadają wprost oszałamiająco, w czym na pewno pomógł szósty zmysł Gaspara Noé co do sposobu ich kręcenia. Kamera potrafi zarówno płynąć pomiędzy tańczącymi, jak i trwać w zawieszeniu, obserwując kolejne układy z lotu ptaka. Widać, że do udziału w filmie zostali zaproszeni prawdziwi tancerze-pasjonaci, a kolejne układy zbiorowe czy solowe popisy stają się przekaźnikiem emocji lepszym niż dialog albo obserwacja zachowań bohaterów. 

Przy takim kinie nie mogło zabraknąć odpowiednio dobranej ścieżki dźwiękowej, a w tym aspekcie Gaspar Noé od lat udowadnia, że jest jest jednym z najlepszych DJów-reżyserów. Chętnie poszedłbym na imprezę, gdzie Francuz układałby playlistę. W "Climax" imprezowy soundtrack zgrabnie łączy starsze nagrania takie jak "Born to be Alive" Patricka Hernandeza z nowszymi dźwiękami, choćby w wydaniu Daft Punk. Tu kolejny powód żeby wybrać się do kina – jest naprawdę głośno! A przez aspekty audiowizualne i immeryjność seansu warto usiąść sobie gdzieś niżej żeby oczami obejmować tylko cały ekran bez otoczki kinowej sali. 

Nie będzie jakimś dużym spoilerem jeżeli napiszę, że obserwacja skutków zażycia narkotyków jest głównym i najmocniejszym segmentem filmu. To właśnie tutaj Gaspar Noé w pełni rozwija skrzydła, korzystając z patentów sprawdzonych wcześniej m.in. we "Wkraczając w pustkę". Kamera w czasie imprezy płynnie przechodzi od wątku do wątku, tak jakbyśmy sami się przechadzali wokół jako niewidoczni uczestnicy tej szalonej i tragicznej zabawy. To wrażenie uczestnictwa, jeżeli widz da się oczywiście ponieść, pozwala na mocniejsze przeżycia niż przy standardowym filmie. 


Trudno powiedzieć jak zaklasyfikować gatunkowo "Climax". Chyba trzeba poprzestać na tym, że to po prostu film Gaspara Noé, który swoimi kilkoma dziełami, mniej lub bardziej udanymi, wyrobił sobie własny niepowtarzalny styl i charakterystyczną autorską wizję kina. "Climax" ma na pewno jednak elementy paradokumentu przy prezentacji bohaterów filmu, narkotycznego horroru z którego chciałoby się uciec, a nawet thrillera. 

Jeżeli sztuka miewa katartyczne właściwości, to właśnie "Climax" jest tego doskonałym przykładem. Osobiście w pewnym momencie naprawdę poczułem się wgnieciony w fotel, jednocześnie będąc zachwycony "dokręcaniem śruby" przez Noégo, a z drugiej strony chcąc uciec emocjonalnie od tego, co się działo na ekranie. Na długo po wyjściu z sali kinowej miałem w głowie obrazy i dźwięki z filmu, a o samym dziele, wrażeniach i jego wydźwięku rozmawialiśmy ze znajomymi naprawdę długie chwile. To kino, które nie pozostawia obojętnym i za to chwała Gasparowi Noé. Wydaje mi się, że "Climax" osiągnęło poziom artystyczny porównywalny z najlepszym dotychczas "Nieodwracalnym".
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gaspar Noe - człowiek obrosły kontrowersjami, o łatce skandalisty, który próbuje tuszować artyzmem swoją... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones