Filmy typu horror-suspense, które słyną z budowania napięcia, działają według prostego schematu. Na początku "wyłączają" światło, wykorzystując instrumentalny charakter ciemności, bawią się
Filmy typu horror-suspense, które słyną z budowania napięcia, działają według prostego schematu. Na początku "wyłączają" światło, wykorzystując instrumentalny charakter ciemności, bawią się dzięki temu ludzkimi nerwami i uczuciami, a następnie "włączają" je z powrotem. Punkt kulminacyjny jest wtedy najważniejszy. Albo przekreśli cały utwór albo celująco go spointuje. "Camp Hope" jest mieszanką tych wszystkich składników. Jednym przypadnie do gustu, innym raczej nie.
Bohaterowie filmu George'a VanBuskirka młodzież przebywająca na letnim obozie zorganizowanym przez wspólnotę chrześcijańską z New Jersey. W jednej z pierwszych scen opiekunowie wraz z księdzem prowadzącym (Bruce Davison) witają gorąco przybyłych nastolatków. Wszyscy są szczęśliwi, uśmiechnięci, pełni zapału do modlitwy. Aż prosi się o wiadro krwi.
"Camp Hope" nie jest jednak dziełem rzeźników. Elementy budujące nastrój grozy zostały tu "wszyte" z chirurgiczną precyzją, jaką w aspekcie psychologicznym prezentował S. Kubrick w swoim "Full Metal Jacket". Momentów, w których napięte nerwy spragnionego wrażeń widza są w stanie wyłapać nawet najmniejszy niepokojący dźwięk, nie brakuje. Aż prosi się o mocny huk, który to następuje w zakończeniu, ale jest zbyt mocno wyeksponowany. Ktoś chyba nie wytrzymał napięcia i z pewnością nie był to odbiorca.
Na uwagę zasługuje również stylizacja. Filtry nałożone na obraz przypominają bowiem produkcje z ostatniej dekady XX wieku. W tym wypadku VanBuskirk punktuje nie tyle dawną "kolorystyką" obrazu, co usprawiedliwieniem jej krótkim zdaniem wplecionym w napisy końcowe: "based on the true story" (film opisuje bowiem wydarzenia z lat '90). Informacje tego typu, nawet jeśli nieprawdziwe, potrafią pobudzić wyobraźnię i pomóc zapomnieć o słabszych momentach produkcji. Być może właśnie tego zabrakło Ti Westowi w jego "The House of the Devil".
"Camp Hell" wygrywa nierówną walkę z wymagającym odbiorcą złamaniem panującego obecnie kanonu filmowego swoją treścią i co najważniejsze - formą. Temat natomiast wciąż leży gdzieś na peryferiach "nowoczesnej" kinematografii w postaci tworów typu horror-suspense. VanBuskirk rzucił na punkt kulminacyjny swojego filmu silne światło reflektorów, oślepiając widza, brutalnie narzucając mu do bólu "grzeczne" katharsis. A przecież w bladym świetle świecy wszystko wyglądałoby o wiele bardziej niepokojąco.