Recenzja filmu

Waterloo (1970)
Sergey Bondarchuk
Jerzy Twardowski
Rod Steiger
Christopher Plummer

Perfekcja

Przyznaje, że moja ocena ogólna filmu bazuje w głównej mierze na ocenie samej bitwy. Chociaż jej wynik nie jest niespodzianką, to warto poświęcić te dwie godziny z życia na obejrzenie "Waterloo",
"Waterloo" w reżyserii Sergeya Bondarchuka śmiało zasługuje na miano dzieła perfekcyjnego. Ideał ten osiągnięto dzięki nad wyraz szczegółowemu odwzorowaniu bitwy pod Waterloo. Wystarczy powiedzieć, że w tej inscenizacji wzięło udział kilkanaście tysięcy statystów. Byli to żołnierze armii radzieckiej. Film stanowił bowiem kooperację radziecko-włoską i został wyprodukowany przez słynnego Dino de Laurentiisa

Perfekcja nie dotyczy tylko zmagań wojennych. Mimo że w filmie jest kilka drobnych nieścisłości, to jednak zasadniczo stanowi możliwie wierne odwzorowanie wydarzeń, jakie doprowadziły do starcia dwóch armii. W głównych rolach mamy szanse podziwiać Roda Steigera i Christophera Plummera, którzy wcielili się odpowiednio we francuskiego wodza Napoleona oraz brytyjskiego militarnego bohatera księcia Wellingtona. Obaj aktorzy prezentują swoje największe atuty. Steiger jako Napoleon jest skoncentrowany oraz pewny siebie. Momenty niepokojącego spokoju przeplata z wybuchami furii. Z jego twarzy łatwo odczytać jest emocje targające odgrywaną postacią. Plummer jako Wellington jest dystyngowany i oddany. Nie jest aż tak zadufany w sobie, jak rywal, ale brak pewności pokrywa ironicznym poczuciem humoru. Pomimo że obsada produkcji jest obfita, to jednak nikt inny poza wyżej wspomnianymi nie wysuwa się na pierwszy plan ani nie przyćmiewa talentu Steigera oraz Plummera. Na pewno warta odnotowania jest niewielka rola Orsona Wellesa jako Ludwika XVIII. 

Film umiejętnie dozuje napięcie. Gdy dochodzimy do kulminacyjnego punktu, sięga ono zenitu i sprawia, że chociaż znamy ostateczny efekt bitwy, to ma się 
wrażenie, że konflikt jest nierozstrzygnięty. Do końca ma się odczucie, że jednak Francuzom uda się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. I chociaż wydarzenia prowadzące do starcia zajmują większość dzieła i są bardzo profesjonalnie nakręcone, to jednak sama bitwa pod Waterloo wychodzi oczywiście na plan pierwszy. Wszystko jest w niej dopięte na ostatni guzik. Gdy obie armie staja naprzeciw siebie, mamy wrażenie, jakbyśmy im towarzyszyli. Efekt ten jest piorunujący, a podsycają go takie szczegóły jak błyskające w oddali ostrza bagnetów oświetlonych przez słoneczne promienie. 

Podczas starcia jest parę momentów, które zasługują na szczególne wyróżnienie. 
Jednym z nich jest nieudana szarża francuskiej kawalerii na pozycje brytyjskie. Jest ona przedstawiona z lotu ptaka, co pozwala widzowi na lepsze rozeznanie się w wydarzeniach oraz dostrzeżenie tragizmu owej decyzji. Inny pamiętny moment to szarża Royal Scots Greys, czyli brytyjskiej ciężkiej kawalerii. Szarża owa to najbardziej filmowy moment "Waterloo". Nie przeszkadza nawet zabieg slo-mo, który nieraz powoduje zbędną patetyczność. W tym przypadku wzmacnia jednak epickość ataku. Udało się twórcom odtworzyć kadr znany z obrazu Elizabeth Thompson "Scotland Forever!". Warto przy okazji zaznaczyć, że tak dynamiczne przeprowadzenie wspomnianej szarzy możliwe było tylko na filmie, ponieważ w rzeczywistości ziemia była zbyt błotnista. Ostatnim pamiętnym momentem bitwy przedstawionym w filmie jest atak Starej Gwardii cesarza oraz jej anihilacja. Widok szeregu maszerujących żołnierzy jest naprawdę imponujący. 

Przyznaje, że moja ocena ogólna filmu bazuje w głównej mierze na ocenie samej bitwy. Chociaż jej wynik nie jest niespodzianką, to warto poświęcić te dwie godziny z życia na obejrzenie "Waterloo", tym bardziej, że są małe szanse na to, byśmy doczekali się w czasach rozwoju technik komputerowych podobnego widowiska o takim rozmachu i skali perfekcji.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones