Recenzja filmu

Wesele (2021)
Wojciech Smarzowski
Robert Więckiewicz
Michalina Łabacz

Syndrom gotującej żaby

Jest więc niby tak samo, ale po 17 latach od premiery pierwszego "Wesela" wygląda na to – przekonuje nas autor – że w tej rozpędzonej, destrukcyjnej machinie, która pędzi ku przepaści, za chwilę
Minęło 17 lat od premiery pierwszego "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. W 2021 reżyser wrócił do symboliki weselnej, pokazując film o tym samym tytule. Tytułowy motyw jest na tyle rozpoznawalny w polskiej kulturze, że widzowie i krytycy mogli być pewni, że będzie to mniej lub bardziej udana próba diagnozy polskiego społeczeństwa. Sam film ma podobną strukturę fabularną co "Wesele" z 2004, kiedy na warsztat bierze współczesność. Czymś nowym jest wstrząsający obraz pogromu Źydów, jaki miał miejsce w Jedwabnem. Są to światy, które się przenikają u Smarzowskiego, a sam twórca przy okazji stawia dość nieskomplikowaną tezę, chociaż gdyby się jej przyjrzeć bliżej, może wcale to nie jest aż tak uproszczony obraz świata. Może wystarczyłaby jedna, ale ważna, korekta.

W pierwszym "Weselu" mieliśmy Polskę po transformacji. Film pojawił się w kinach, kiedy tzw. lewica (inni powiedzą – postkomuniści), a tak naprawdę liberalno-konserwatywne ugrupowanie pod szyldem SLD, nie wiedziało jeszcze, że za chwilę wybuchnie skandal z Rywinem i cały ich wesoły okręt pójdzie na dno. Byliśmy już wtedy w NATO, a kilka miesięcy przed premierą "Wesela" (sierpień 2004), staliśmy się członkami Unii Europejskiej. Z dzisiejszej perspektywy obraz Polski, jaki tam maluje Smarzowski, w porównaniu z tym, jak pokazuje ją w 2021 roku, wydaje się wręcz idylliczny. Ot ,zbiór pijaków, cwaniaków, gangsterów, biznesmenów z Bożej łaski, pomiatających swoimi współpracownikami, przemocowi typiarze, w seksie wulgarni, w miłości nieszczęśliwi, w konformizmie upadli, że aż dudniło. Ale za to swojscy i mali, bo chociaż jesteśmy średniej wielkości krajem w Europie (ani za małym, ani za dużym), to – Smarzowski konsekwentnie stawia na ten obraz Polaków – małość jest u nas wyższa od paryskiej legendarnej wieży Eiffla.

"Wesele" z 2021 roku wchodzi na ekrany kin w zupełnie innej Polsce i reżyser o tym nie zapomina. Nadal kręcą się tu i tam cwaniacy, może jest trochę mniej gangsterów, ksiądz świetnie się bawi z weselną gawiedzią, a biznes ma nawet szansę na międzynarodową współpracę. Oczywiście miłość jest nieszczęśliwa, a pamięć zawodna. Jeżeli pojawia się przemoc, to przekracza wszelkie znane mi granice filmowe (no ale wszystkiego w kinematografii nie widziałem, więc mogę się mylić, może ktoś już kręcił takie sceny). Wszystkiego jest dwa razy więcej, a przynajmniej tak może się wydawać, zestawiając oba filmy. Ale pojawia się też coś, co nazwalibyśmy nieprzepracowaną pamięcią o dość wątpliwych ekscesach z niedawnej historii Polski, która wraca do nas, rozsiada się pewnie w każdym miejscu, trzyma za gardło i nie pozwala się wyrwać z uścisku.

A jednak musiało się coś wydarzyć między 2004 a 2021, bo Smarzowski przekonuje, że Polacy, to już nie tylko mali cwaniacy, aspirujący (sic!) do europejskich standardów. Nie, my właśnie – mówi reżyser – robimy wielki krok, żeby wszystkim zagrać na nosie. Cwaniactwo i małość zyskały w bohaterach Smarzowskiego nowych towarzyszy w postaci zawsze obecnej mniej lub bardziej antysemickiej propagandzie, a teraz jeszcze ksenofobii i homofobii.  Może jeszcze tego nie widać w czynach, nie mordujemy znowu Żydów, jak to miało miejsce w Jedwabnem (film i tę historię opowiada), jeszcze nie ma u nas pogromów osób LGBTQ+, ale sposób, w jaki bohaterowie Smarzowskiego wypowiadają się o innych nacjach, osobach o odmiennej orientacji seksualnej, przygotowuje nas i na ten scenariusz, jak żabę, bo niewątpliwie – zdaje się twierdzić Smarzowski – mamy do czynienia z syndromem gotującej się żaby.

Jest więc niby tak samo, ale po 17 latach od premiery pierwszego "Wesela" wygląda na to – przekonuje nas autor – że w tej rozpędzonej, destrukcyjnej machinie, która pędzi ku przepaści, za chwilę przestaną działać klocki hamulcowe i może nie być już odwrotu, gdyby ktoś jednak się opamiętał i uznał, że trzeba zawracać z tej drogi donikąd.

Jest jednak w tej diagnozie Smarzowskiego pewien problem, którego trudno nie zauważyć. Otóż wszystkie te wątki skrajnie prawicowe, neoendeckie, neofaszystowskie, które pojawiają się w filmie nie wyrosły w próżni. Są koszmarną kontynuacją wesołej, liberalnej opowieści o Polsce, która po 1989 roku zdominowała wszystko, co się tutaj ruszało i pachniało. Świetnie to opisuje w jednym z fragmentów "Prześnionej rewolucji" Andrzej Leder. Zresztą nie tylko on. I wydaje się, że nowy film Smarzowskiego tego nie zauważa, a właściwie nie chce zauważyć. Wskazuje, owszem, że w tym cuchnącym, niewietrzonym pomieszczeniu, wszyscy mają problem z prześnioną, nieprzepracowaną traumą Innych / Żydów. To prawda, ale jednocześnie nie wystawia rachunku Polsce współczesnej, której wydawało się, że wystarczy mieć na ustach opowieść, że każdy ma szansę wygrać lepsze życie i wszystko się poukłada. Jak widać, nie poukładało się. Tego nowy film Smarzowskiego zdaje się nie zauważać, a szkoda, nawet, jeżeli chwilami jest to przejmujący, a nawet wstrząsający obraz.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nowy film Smarzowskiego dość późno ruszył z kampanią reklamową, prezentującą go zresztą jako sztampowy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones