Recenzja serialu

Szōgun (2024)
Frederick E.O. Toye
Jonathan van Tulleken
Hiroyuki Sanada
Cosmo Jarvis

Osadnicy z kataną

Dominujący nad całością polityczny thriller przeplata subtelna historia kiełkującego uczucia między Anglikiem a jego tłumaczką Mariko (Anna Sawai). Odpowiadający za całość Rachel Kondo i Justin
Osadnicy z kataną
Kiedy "Shōgun" Jamesa Clavella debiutował na księgarskich półkach, był rok 1975, a japoński cud gospodarczy wciąż trwał i działał na wyobraźnię Amerykanów. Późniejsza o pięć lat ekranizacja (z Richardem Chamberlainem i Toshirō Mifune w rolach głównych) dodatkowo rozpaliła fascynację mentalnością odrodzonego z wojennych gruzów Kraju Kwitnącej Wiśni. W 2024 roku motywacja dla ponownych przenosin na mały ekran ponad tysiącstronicowego bestselleru jest już inna. Jeśli jednak tak ma wyglądać ekspansja amerykańskiej telewizji na azjatycki rynek, możemy się tylko cieszyć.


Sprawa "narodowości" premierowego "Shōguna" nie jest zresztą oczywista. Mamy przed sobą produkcję amerykańską z Japonią jako miejscem wydarzeń, nakręconą głównie w kanadyjskich plenerach, z w większości japońską obsadą i takimi (tym razem na szczęście tłumaczonymi) dialogami. Fabuła opowiada o angielskim nawigatorze na zdziesiątkowanym holenderskim statku, który osiada u wybrzeży Japonii roku 1600 – a więc Japonii nadal podatnej na wpływy europejskich kolonizatorów (katolickiej Portugalii i protestanckiej Anglii), znajdującej się w stanie bezkrólewia po wojnach domowych, za to przed finałową konfrontacją możnych klanów w walce o władzę. Nie zapominajmy wreszcie o autorze materiału źródłowego: urodzonym w Australii Brytyjczyku z amerykańskim obywatelstwem, którego fascynację ostatnim cesarstwem zapoczątkowały cztery lata spędzone w japońskim obozie jenieckim podczas II wojny światowej. Pisarz z rozmachem i erudycją zgłębił różnice optyk zachodniej i azjatyckiej, jednocześnie robił to na popkulturową modłę: tu fakty wygładził, tam scalił historycznie niescalone wątki, gdzieś daną postać przepisał, jeszcze inną luźno się zainspirował. Snując ambitną epopeję, wyrażał fascynację obcą kulturą, lecz na europocentryczną modłę (sam języka Kurosawy nie znał).

10-odcinkowemu "Shōgunowi" z 2024 roku udaje się oddać tę fascynującą w swojej niejednoznaczności perspektywę. Wyspiarskie państwo epoki samurajów poznajemy za pośrednictwem pilota Johna Blackthorne’a (Cosmo Jarvis). Wysłany u progu XVII wieku, by zakłócać interesy portugalskich monopolistów i otwierać kraj na wpływy angielskie, nie wie jeszcze, że trafia tam w przeddzień wojny domowej. Podczas gdy nieletni władca czeka na swoją kolej, pięciu regentów krzyżuje palce i knuje. Pionkiem w politycznej rozgrywce stanie się sam John: być może bezczelny pirat, być może konkurent dla lokalnych handlowców, na pewno – posiadacz militarnych i politycznych kart przetargowych. Trafi więc pod nieznoszącą sprzeciwu ochronę regenta Toranagi (Hiroyuki Sanada): inteligentnego, potężnego i nieprzeniknionego na tyle, że – pechowo dla Johna – zacznie nad nim krążyć widmo śmierci.


Dominujący nad całością polityczny thriller przeplata subtelna historia kiełkującego uczucia między Anglikiem a jego tłumaczką Mariko (Anna Sawai). Odpowiadający za całość Rachel Kondo i Justin Marks są jednak wyczuleni na momenty w pierwowzorze sztampowe, egzotyzujące japońskie kobiety i osuwające się w męskie fantazjowanie. Twórcy działają zgodnie z duchem powieści, dzięki czemu nikt w ich serialu nie jest postacią banalną. Poszczególne plany wypełnia galeria charakterów, za którymi kryją się historie krzywd, gry interesów, lojalnościowe zależności lub iście "gatunkowe" motywacje. (Owo bogactwo sprawia, że kontekstem do rozmów i porównań może być zarówno "Gra o tron", jak i "Milczenie" Scorsese opowiadające o klęsce katolickich misji w Japonii, a nawet animowany "Niebieskooki samuraj" bazujący na realiach, które ukształtuje tytułowy shōgun). Nasz podziw lub szacunek do ekranowych postaci nie musi oznaczać zaufania. I odwrotnie: słabości, głupota i niezdecydowanie potrafią wzbudzić sympatię (by wspomnieć kreację Tadanobu Asano). A ponieważ odsłonięcie wszystkich kart jest w tym świecie grzechem najcięższym, a niewłaściwe słowo może oznaczać śmierć, a pozornie kurtuazyjne gesty przypominają ruchy figur na szachownicy, kojarzące się z Japonią wysmakowane rytuały i emocjonalne wycofanie pracują dla dramaturgii. W trakcie seansu pytanie o popędy kontrolujące człowieka cały czas unosi się w powietrzu. Etykieta i celebracja feudalnej hierarchii stanowią budulec świata, pełnią równocześnie funkcje metronomu dla narracji oraz zagęszczacza atmosfery. Znajduje to odzwierciedlenie w oszczędnym aktorstwie i eleganckim kadrowaniu, dzięki czemu niespieszny, intymny, dziejący się w dialogach serial wywołuje wrażenie szlachetności.

Źródłem napięcia i tematem jest tu także, jako się rzekło, zderzenie kulturowe: Johna z Japończykami i Japończyków z Johnem. Jedna strona widzi w drugiej barbarzyńców, a nikt w ksenofobii nie pozostaje dłużny. Zagraniczne tradycje szokują, samurajski etos podkreśla przepaść dzielącą wyznawane aksjologie, nawet miłość do tego czy innego alkoholu zamiast łączyć, dzieli. Błyskotliwość "Shōguna" polega jednak na ukazaniu nie tylko zderzenia, ale i przenikania kultur. W konkretnym momencie historycznym oglądamy komplikujący się system naczyń połączonych. Wojna charakterów mówi nam przecież o gospodarczych ambicjach państw, o głodzie władzy podzielonych narodów lub pragnieniu zjednoczenia, gdy Zachód łapczywie wyciąga dłonie i wysyła do Japonii kolejne statki. Fascynująca lekcja historii? Jak najbardziej! Stymulacja szarych komórek? A jakże! Przeżycie estetyczne? Nie inaczej! Szkoda tylko tego nieszczęsnego tysiąca stron. Gdyby były dwa, moglibyśmy prosić o więcej.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones