Problemem nowego sezonu Dwóch i pół jest fakt, że nie ma w nim tak naprawdę
prawdziwego faceta. Wszyscy kochali ten sitcom właśnie za centralną postać Charliego
Harpera, uosobienia męskości i cech, które większość facetów może zazdrościć.
Hulaszcze życie, imprezy, dużo pieniędzy, piękny dom, piękne kobiety, luz, humor i cięty
język (wiele podobieństw do Hanka Moody’ego z Californication czy House’a). Zauważyć
można, że taki Alan był tu obiektem żartów Charliego, ale też naszych. W rzeczywistości
pewnie lubilibyśmy taką osobę jak Alan, ale czasem fajnie byłoby się z niej pośmiać. Z
jego nieumiejętności rozmowy z kobietami, z sposobu ubierania się, zachowania,
mówienia, gestykulowania, ciapowatości. A obecnie? Postać grana przez Kutchera jest
tylko lepszą wersją Alana. Bo ma pieniądze, jest przystojny … i nic poza tym. Jest słaby
emocjonalnie, zdziecinniały, bez wigoru i mało interesujący. Pod wieloma względami
przypomina Alana. W związku z tym brakuje tutaj typowego faceta. Wychodzi na to, że
najwięcej z Charliego ma w tym serialu Berta. Wydaje mi się że twórcy chcą zmienić
target na młodszych widzów, przez co brakuje ciętego języka, nieco kontrowersyjności
(jaką dawała postać Charlie’go). Potem mamy takie odcinki-perełki jak ten z gorylem, przy
którym człowiekowi wstyd, że to jeszcze ogląda. To nie jest kolejne narzekanie, czy
błagalne krzyki o natychmiastowe przywrócenie Sheena do serialu (choć byłoby to
najlepsze rozwiązanie, o ile nie żądałby kroci). To jest po prostu moja obiektywna opinia,
dlaczego ten sezon jest słaby i jest początkiem końca tego świetnego dotąd sitcomu.