To co się tam odje**alo to jest mistrzostwo świata, ogonie ten odcinek jest chyba najlepszym jaki do tej pory powstał. Wszystko tam jest po prostu jednym wielkim majstersztykiem- zdjęcia, muzyka, cały montaż odcinka wszystko. Począwszy od pierwszej sceny w której Rue i Jules wcielają się w postacie np z Tytanica, Uwierz w ducha, BBM (swoją droga czy zauważył ktoś, ze w przypadku Rue są to akurat te, które giną na końcu?) zrobili to super. Ogólnie podoba mi się to co zrobili z Calem, tak jak przez cały 1 sezon był jednowymiarowa postacią - był po prostu gnojem, tak od dwóch odcinków kurde no… nawet zaczynam mu współczuć, scena w barze była dość mocna i pokazała jak naprawdę „złamany” ten człowiek jest przez to, ze nie mógł tak naprawdę żyć jak chciał. Podoba mi się tez to ze tak jakby trochę zwolnili z akcja a bardziej skupili się na emocjach bohaterów - Cal właśnie, bermudzki trojkat w postaci Maddy, Cassie i Nate’a (temu ostatniemu znowu powinni becki spuścić bo jest chyba największym villainem całego sezonu). No i oczywiście Rue, Jules i ich nowy kolega, Jules strasznie zaczyna mnie denerwować i nie rozumiem dlaczego usilnie próbują zrobić z niej boginie w której kocha się dosłownie każdy, mogliby to trochę ukrócić a Rue, kurde… Rue kocham całym swoim czarnym serduszkiem i mam nadzieje, ze się chociaż trochę ogarnie bo to co wyprawia to jakaś masakra a na ostatniej scenie jak się przecpala fenylocostamgownem i zobaczyła swojego ojca się poryczalem - mega mocna i pięknie zrobiona scena z samym Labirynthem śpiewającym z ołtarza. Trudno będzie im przebić ten odcinek