Ta kobieta przez cały odcinek zachowywała się jak wariatka i wszystkiego można się było po niej spodziewać, więc przez całą scenę czułem napięcie, czy skoczy/spadnie na dół, a największe, kiedy zmienił jej się wyraz twarzy, spojrzała za siebie i na Louiego, po czym zbliżenie na twarz Louiego, zaniepokojenie na jego twarzy i głośniejsza muzyka... bardzo emocjonujące. I właśnie w dodatku, a może przede wszystkim ta piękna, tajemnicza muzyka... cudowna scena. Smutne, że kilka odcinków później okazało się, że ona jest śmiertelnie chora i najwidoczniej wiedziała o tym. Po ostatnim odcinku tego sezonu wróciłem do tego i zachowanie i słowa Liz (tak miała na imię) nabrały innego znaczenia i poniekąd się wyjaśniły (jeszcze jak rozmawiali powiedziała, że w dzieciństwie była chora na raka, a jak Louie powiedział coś w stylu „dobrze, że to już za tobą”, szybko ucięła temat). Ale i tak uwielbiam scenę na dachu.