Przede wszystkim sprawiał wrażenie poszatkowanego. Twórcy chcieli na szybko zawiązać kilka wątków i trochę im chaos wyszedł.
Nadto, wiadomo było, że dostaniemy przeskok czasowy i starsze aktorki, jednak zupełny brak powiązania z treścią poprzedniego odcinka bardzo raził.
Nie wyjaśniono sprawy Cole'a, który sobie tak o, wyszedł żywy i nieukarany z jatki, którą sam spowodował na weselu, a teraz nadal jest członkiem Straży.

Przepychanki między królową i księżniczką mogłyby być bardziej wiarygodnie pokazane.
Na razie to takie dwie kłótliwe i zazdrosne baby, może i tak w życiu bywa, ale nie ma zbytniego powodu, żeby tak się kłócić. Alicent wygląda tutaj na znacznie bardziej dożartą niż Rhaenyra.

Larysowi Strongowi najbliżej do postaci z GoT pod względem intryganckiego klimatu, jednak mimo starań twórców, aby Larys był wysublimowaną postacią, całe jego jestestwo krzyczy: "jestem knującym, złym typem". Jego intryga była łatwa do przejrzenia. Na chwilę obecną nieznośny dla mnie bohater. Przesadzony. Zwykle lubię intrygantów, ale nie jego.

Viserys. Wiadomo było, że po 10 latach będzie raczej zdziadziały, ale liczyłam na więcej z jego strony. Chociaż dostał ode mnie plusika za nieprzyjęcie rezygnacji Lyonela! :) I mocna była ta scena z całowaniem pierścienia, chyba to był pierścień zmarłej żony Aemmy.

Szkoda Lyonela, chyba jedyny prawy człowiek w otoczeniu króla, a teraz ta szujka Otto wróci. :P

Dobrym pomysłem było postawienie braci w identycznych sytuacjach. Przy czym Daemon okazał się mniej zdecydowany niż Viserys.
Szkoda Laeny, ale scena jej odejścia robiła wrażenie.

Aha, świetne są smoki. Jeden z jaśniejszych punktów tego odcinka.