Jasne, że nie sposób chwalić całego sezonu, tym bardziej, że mógłby być krótszy o dwa odcinki. Casting również nie zagrał w każdym momencie tak jak należy. Reszta to już poezja, gdzie Jon Bernthal deklamuje z furią kolejne śmiercionośne wersy. A jest na swoim poetyckim wieczorku wyjątkowo zaangażowany. Gdy pali się wszystko wokół, to Punishera ciężko zatrzymać, a w aktach przemocy potrafi się zatracić tak, że przekracza granice telewizyjnego serialu i wkracza w obszary wyjątkowo obskurne. To dobrze, bo zawsze uważałem, że Frankowi bardzo blisko do wściekłego dobermana, który spuszczony ze smyczy rzadko sam potulnie wraca do budy. I nie jest w tej całej szarpaninie maszyną, której nie można drasnąć. Oj, powiadam Wam, że grupy krwi na polu walki mieszają się jak składniki do drinka w shakerze. Sam finał, to już nie jest Punisher, a kolejne cela z filmu Stevena Craiga Zahlera ("Brawl in cell block 99")
Więcej tutaj -> Bez spoilerów ->
http://www.ponapisach.pl/2017/11/punisher.html