Wywiad

10. Tofifest: Geraldine Chaplin specjalnie dla Filmwebu

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/10.+Tofifest%3A+Geraldine+Chaplin+specjalnie+dla+Filmwebu-89986
Piękną słoneczną pogodą przywitał gości 10. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Tofifest Toruń. Nie można było sobie wymyślić lepszej oprawy dla uświetnienia ceremonii wręczenia specjalnego Złotego Anioła znakomitej aktorce Geraldine Chaplin. Przed galą otwarcia festiwalu, na której otrzymała wyróżnienie przyznane przez Tofifest, aktorka spotkała się z publicznością, odpowiadając na pytania i rozdając autografy. Po spotkaniu Marcin Pietrzyk miał okazję porozmawiać z nią o jej profesji i karierze.

Na spotkaniu z widzami powiedziałaś zdanie, które tak zapadło mi w głowię, że od niego muszę zacząć naszą rozmowę. Powiedziałaś mianowicie, że dla Ciebie reżyser jest bogiem. Nasuwa się więc pytanie, dlaczego sama nie wybrałaś roli boga?

Ponieważ jestem tylko aktorką-śmiertelniczką. A poza tym uwielbiam to, co robię. Wolę być doskonałym instrumentem.

Pytam o to dlatego, że dzisiaj bardzo wielu aktorów próbuje swoich sił w roli reżyserów. Naprawdę nigdy Cię to nie kusiło?

Nie, nigdy nie czułam tego rodzaju pokusy. Często zdarzało mi się za to współpracować z reżyserami przy scenariuszu. Niektórzy lubią, kiedy aktorzy dzielą się swoimi pomysłami, inni nie. Ale reżyseria? Nigdy. Wiem, że nie mam do tego talentu. Znam swoje ograniczenia.

W takim razie z jakim typem reżyserów wolisz pracować. Z takimi, którzy zostawiają aktorom wiele swobody, czy też takimi, którzy surowo trzymają się swojej wizji.

Och, lubię pracować z jednymi i drugimi. To kwestia bardzo indywidualna i zależy w dużej mierze od samego reżysera. To wspaniałe, kiedy czujesz, że możesz wnieść coś więcej do postaci i reżyser ci na to pozwala. Ale jednocześnie bardzo szanuję zdanie reżyserów, którzy wyznaczają granice. Można więc powiedzieć, że jestem aktorką łatwo przystosowującą się do różnych warunków pracy. Sam proces twórczy uwielbiam. Nie jestem w tym może najlepsza, ale i tak to kocham. Pewnie gdybym miała więcej talentu, to wzięłabym się za pisanie scenariuszy, a może i reżyserię. Wszystko sprowadza się do studiowania ludzkiej natury. A to mnie fascynuje.

  
Geraldine Chaplin w "Sierocińcu"

Masz niezwykle bogatą filmografię. Może się wydawać, że zagrałaś już wszystkie role. Co zatem sprawia, że wciąż grasz?

Kocham aktorstwo. Po prostu kocham. Gdybym przez dłuższy czas nie dostała żadnej propozycji, byłabym bardzo zestresowana.

Czyżbyś była pracoholiczką?

Gdybym tylko dostawała wystarczająco dużo ról, oczywiście, z całą pewnością zostałabym pracoholiczką.

Druga rzecz, która zwróciła moją uwagę, to Twoja wypowiedź, że nie widziałaś wielu filmów, w których wystąpiłaś. Dlaczego tak jest?

To nigdy nie jest mój wybór. Zazwyczaj są to filmy słabe, które szybko znikają z kin. I tak po prostu nie mam okazji ich obejrzeć. Bardzo chciałabym obejrzeć wszystkie filmy. Należę do tej grupy aktorów, która ogląda nawet surowe zdjęcia nagrane danego dnia. Wiem, że wielu aktorów tego nie lubi.

Tak jak wielu aktorów nie lubi oglądać filmów z publicznością. Czują wtedy tremę.

Mnie to nie dotyczy. Zawsze ciekawi mnie efekt końcowy. Kiedy film jest dobry, sama się wciągam i jestem wzorem zaangażowanego widza. Kiedy film jest słaby i tak budzi moją ciekawość. Próbuję wtedy odkryć przyczyny takiego stanu rzeczy, zidentyfikować to, co nie zadziałało. A co do tremy, to nigdy nie czuję jej, kiedy jestem wśród publiczności. Tremę czuję wyłącznie przed kamerą.

Skąd się to bierze?

Nie mam zielonego pojęcia. Jest to rodzaj niepewności, czy podołam zadaniu. Kiedy dostaję scenariusz, skupiam się na nim, wgryzam się w niego nawet, kiedy gotuję. Na tym etapie czuję pewność, że wiem, co robię. A kiedy przychodzi pora zagrać, nagle pojawia się ten lęk: "A co jeśli zapomnę tekstu?". W głowie kotłuje mi się od myśli, co może pójść nie tak.

Nawet teraz, po tylu latach bycia aktorką?

Jak najbardziej. Bardzo rzadko, naprawdę bardzo rzadko zdarza mi się wchodzić na plan ze stuprocentową pewnością siebie.

Muszę przyznać, że w tym, co mówisz, jest coś niezwykłego. Mam wrażenie, jakby dla Ciebie każda rola była świeżym przeżyciem, jakbyś dopiero zaczynała karierę aktorską.

Masz rację, tak właśnie jest. Każda rola to nowy początek, nowa osoba.

Z wielu twoich wypowiedzi można wywnioskować, że bardzo dokładnie przygotowujesz się do roli. Czy należysz do tej grupy aktorów, którzy z obsesyjną dokładnością rozwijają każdy detal?

Rzeczywiście dużo czasu poświęcam przygotowaniom do roli. Po tylu latach mam już wypracowany sposób pracy. Zaczynam od przeczytania scenariusza i wyuczenia się na pamięć moich tekstów. Powtarzam je w kółko, sto, dwieście, trzysta razy. Aż znam je wszystkie na wyrywki. W przeszłości budowałam pełne biografie moich bohaterek, łącznie z tym, gdzie chodziły do szkoły, z kim się przyjaźniły. Teraz już tego nie robię. Za to próbuję bardzo wielu różnych rzeczy. Odkryłam, że najbardziej pomaga mi kostium. Wystarczy, że podczas przymiarki włożę go i spojrzę w lustro. Wtedy to do mnie przychodzi, ta pewność, że to jest właśnie ona. Następnym krokiem jest przyzwyczajanie się do postaci, tworzenie charakterystycznych dla niej gestów, sposobu mówienia. Jednak nawet teraz zdarzają mi się momenty, kiedy staję się swoją bohaterką. Może do tego dojść podczas prób, może też najść mnie w domu, kiedy biorę kąpiel. Ale nigdy nie zdarza mi się to przed kamerą. Przed kamerą ważna jest kontrola.

To, co zawsze wydawało mi się niezwykle dziwne w kinowym aktorstwie, to fakt, że zdarzenia, które na ekranie następują po sobie, mogą w rzeczywistości być kręcone w odstępach nawet kilkutygodniowych.

Rzeczywiście. Praca na planie filmowym wymaga niezwykłego skupienia. Ale na tym właśnie polega mój zawód. Rolą reżysera jest zaś pilnować, by moja gra była spójna, żebym nie zboczyła z obranej drogi.

Takie podejście wymaga olbrzymiego zaufania do reżysera.

Ja zawsze ufam reżyserom, z którymi pracuję. Czasami zdarzyło mi się źle na tym wyjść, ale bardzo rzadko. Tylko dwa razy znalazłam się w sytuacji, kiedy wiedziałam, że mam rację, a reżyser uważał inaczej i kiedy zobaczyła film, okazało się, że reżyser się pomylił.

A jednak zastosowałaś się do poleceń reżysera.

Tak.

W wielu wywiadach przyznajesz się do tego, że nazwisko ojca bardzo Ci pomogło. Jako córka Charliego Chaplina otrzymałaś wiele okazji, na jakie młoda aktorka nie mogłaby inaczej liczyć. Teraz, jak choćby tu w Toruniu, jesteś honorowana za to, kim jesteś i za swoje własne zasługi dla świata kina. Jakie to uczucie?


Wciąż jestem córką Chaplina. I jest to wspaniałe uczucie. Kocham to. Czuję się tak, jakbym miała co najmniej tytuł szlachecki. To jedna z tych rzeczy, których nikt mi nie odbierze.

Na zakończenie muszę się do czegoś przyznać. Zaskoczyło mnie to, że spośród wszystkich swoich ról za najlepszą uważasz tę z filmu "Miasto bez granic". Zaskoczyło mnie to dlatego, że też uwielbiam tę rolę. Uważam nawet, że jest to jedna z najlepszych kreacji aktorskich w historii kina.

Naprawdę widziałeś ten film? Ja go uwielbiam i jeśli mogę tak powiedzieć, wykonałam tam kawał dobrej roboty. Prawda, że jest to wspaniały film?

Bardzo dobry. A twoja rola wspaniała... Ta postać jest jak marmurowy monolit, a jednocześnie krucha.

To zasługa reżysera. W jednej ze scen chciałam dotknąć swoich dzieci, wydawało mi się to odpowiednie. Na to reżyser powiedział: "Nie dotykaj ich. Ta kobieta nie dotyka swoich dzieci". Był znakomitym reżyserem. Nie pozwolił mi na nic, co chciałam dodać do roli i okazało się, że miał rację. Uwielbiam go za to i uwielbiam swoją rolę.

Bardzo dziękuję za rozmowę.


Ja również dziękuję.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones