Relacja

30. EnergaCAMERIMAGE: Konkurs Filmów Polskich. Przeczytajcie nasze recenzje

https://www.filmweb.pl/article/30.+EnergaCAMERIMAGE%3A+Konkurs+Film%C3%B3w+Polskich.+Przeczytajcie+nasze+recenzje-148473
30. EnergaCAMERIMAGE: Konkurs Filmów Polskich. Przeczytajcie nasze recenzje
Jedną z sekcji konkursowych trwającej w Toruniu 30. edycji festiwalu EnergaCAMERIMAGE jest Konkurs Filmów Polskich. O tytuł najlepszego polskiego filmu walczą m.in. "Apokawixa" w reżyserii Xawerego Żuławskiego, "Silent Twins" Agnieszki Smoczyńskiej, a także "Brigitte Bardot cudowna" Lecha Majewskiego. Poniżej przygotowaliśmy dla Was skrót recenzji konkursowych filmów. W całości można je przeczytać na kartach filmów. Festiwal EnergaCAMERIMAGE potrafi do soboty 19 listopada. Wyczekujcie naszych kolejnych relacji. 

***

recenzja filmu "Apokawixa", reż. Xavery Żuławski



Żyje się tylko dwa razy
autor recenzji: Michał Walkiewicz

Powiedz mi, kim byłeś za życia, a powiem ci, kim będziesz po śmierci. Jęczące, charczące i sunące w stronę świeżego mięska zombie to intrygujący przypadek płynnej metafory. W zależności od stanu świata bywały już grzechami ery atomowej, symbolami rasowych podziałów, ofiarami konsumpcjonizmu, zaś teraz, trzymając zgniłą łapę na pulsie, wpadły w socialmediowe otępienie. W "Apokawiksie" zombie nie jest żadną z tych figur, albo jest każdą po trochu, bo i Xawery Żuławski nie może się zdecydować, czy kręci dziki komediohorror, bezpretensjonalne kino o ostatniej imprezie świata czy ilustrowaną kronikę współczesnych lęków. Nie szkodzi. Być może w kraju pełnym dekonstruktorów gatunkowych tradycji oraz w kulturze stojącej transgresją byłby to jakiś problem. W Polsce to rozwiązanie.   

"Apokawiksę" otwiera kolaż przekazów medialnych, sugerujący, że jako żarłoczna ludzkość i samolubne jednostki przekroczyliśmy masę krytyczną – pandemia jest tylko wisienką na torciku ekologicznej, politycznej i społecznej implozji. W tym informacyjnym szumie, który dociera do nas z kilkunastu monitorów, płynie bohater naszych czasów, człowiek z YouTube’a, chłopak z wysokiego zamku, ale o niewielkich aspiracjach. Kamil (Mikołaj Kubacki) ma po dziurki w nosie lockdownu, a że jego frustracja wykracza daleko poza klasę społeczną, płeć, czy stan posiadania, ziemią obiecaną dla całego pokolenia staje się w filmie szalona impreza na wybrzeżu. Wśród gości jest chłopak o ciężkiej ręce i miękkim sercu, odklejona od rzeczywistości aktywistka, dziewczyna na motorze crossowym, gotka szukająca kontaktu z kosmosem, a także Sebastian Fabijański. Postać grana przez tego ostatniego stanowi klucz do całej konwencji: to jednocześnie wyjęty ze slashera zwiastun zagłady, new age’owy mędrzec, Bear Grylls z Jaworzna-Szczakowej oraz neurotyczny polonista Marian z poprzedniego filmu Żuławskiego, czyli "Mowy ptaków". To nie jest jego pierwsza apokawiksa. To jego druga. 


Całą recenzję filmu "Apokawixa" przeczytacie na karcie filmu pod LINKIEM

***

recenzja filmu "Brigitte Bardot cudowna", reż. Lech Majewski



Gorycz i nostalgia
autor recenzji: Wojciech Tutaj

Coraz trudniej bronić artystycznych wyborów Lecha Majewskiego – wyznaję to z pewną goryczą jako zagorzały zwolennik reżysera, który zawsze wydawał się osobną wyspą na mapie polskiego kina. Na tle szarzyzny i mizerii rodzimych filmów po 1989 roku twórczość zakochanego w renesansowej sztuce autora promieniała unikalną wyobraźnią, erudycyjną głębią oraz formalną samoświadomością. Majewski nie oddał się wyłącznie objęciom X muzy, realizując się także jako pisarz, poeta, malarz czy twórca oper i spektakli teatralnych, a ta rzadka wszechstronność sprawiła, że w jego filmach przecinały się wpływy różnych mediów i tekstów kultury. Bogactwo interseksualnych odniesień i inspiracji nigdy nie przesłaniało jednak sedna opowieści. Do czasu. Już "Onirica" zapowiadała kryzys w karierze reżysera, a rozdęta i wyzuta z życia "Dolina Bogów" upewniła, iż zagubił gdzieś świeżość spojrzenia i estetyczne wysmakowanie. "Brigitte Bardot cudowna" niby nie jest tak dziwacznym, quasi-symbolicznym tworem jak oba wspomniane tytuły, ale i tak podpada pod kategorię ambitnych porażek, niespełnionych rozliczeń z latami młodzieńczymi.  

Wprawdzie kino MajewskiegoJanusz Majewski zawsze było przesycone wątkami autobiograficznymi, ale jeszcze nigdy autor "Angelusa" nie zaczerpnął aż tyle z osobistych doświadczeń. Adaptując swą powieść "Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot Cudownej", twórca zanurza się w świat dzieciństwa naznaczonego przez nieobecność ojca, mękę szkolnej edukacji, przewrotność inicjacyjnych prób i narodziny popkulturowych fascynacji. Główny bohater Adam, czyli alter ego reżysera, dorasta w czasach PRL-u, marząc o powrocie taty z Anglii i uciekając od siermiężnej rzeczywistości w sferę filmowych i muzycznych fantazji. O ile w pierwszej części filmu Majewski trzyma się bliżej realizmu, odsłaniając absurdy życia i dojrzewania w komunistycznej Polsce, o tyle w drugiej zatraca się w onirycznej poetyce i projektuje liczne spotkania protagonisty z jego idolami: od będącej obiektem erotycznych fascynacji Brigitte Bardot przez rozbudzających pasję do rocka Beatlesów aż po Simona Templara z serialu "Święty" i paru innych, których nazwisk, jeśli pozwolicie, nie zdradzę. Nietypowa podróż Adama po korytarzach pewnego hotelu i rozmowy z ikonami kultury stanowią tu ekwiwalent samopoznania, przekroczenia dziecięcej naiwności, ale też poszukiwania wciąż nieobecnego ojca – męskiego autorytetu zdolnego pomóc w uporządkowaniu chaosu nastoletnich myśli, wątpliwości i obaw. 


Całą recenzję filmu "Brigitte Bardot cudowna" przeczytacie na karcie filmu pod LINKIEM

***

recenzja filmu "Silent Twins", reż. Agnieszka Smoczyńska



Czy to ty, czy to ja
autorka recenzji: Daria Sienkiewicz

"Mogłybyście chociaż raz coś powiedzieć" –  mówi z wyrzutem do dwóch nastolatek ich najstarsza siostra, która z okazji Bożego Narodzenia chciałaby usłyszeć zwyczajne "Wesołych Świąt". Jednak dla Jennifer i June Gibbons "chociaż" to mur nie do przeskoczenia. Agnieszka Smoczyńska odtwarza losy prawdziwych sióstr urodzonych w Walii, które przez większość swojego życia nie komunikowały się werbalnie ze światem. Trudno im się dziwić – mając u boku siostrzaną duszę, która rozumie cię jak nikt inny na świecie, po co tracić czas na rozmowę z ludźmi? Reżyserka znów bierze na warsztat tragiczną historię o alienacji i filtruje ją przez autorski filmowy język.  W "Fudze" przyglądała się (nie)pamięci. W "Silent Twins" – milczeniu, które dla bohaterek okaże się czymś znacznie więcej niż tylko niewinną dziecięca grą. 

Jennifer i June żyją razem w swoim mikroświecie, do którego nikt nie ma prawa wstępu. Przez długie lata bohaterki odmawiają komunikacji – milczą w szkole, przy rodzinnym stole i na konsultacjach u psychologa. Ich matka twierdzi, że nie doświadczyły żadnej traumy, z czasem po prostu przestały się odzywać. Jednak gdy bliźniaczki są same – śmiechom, dyskusjom i siostrzanym sprzeczkom nie ma końca. Na co dzień noszą identyczne ubrania, wykonują te same gesty i jednakowo milczą. Mają bujną wyobraźnię i dryg do pisania oryginalnych opowieści (np. o chłopaku, uzależnionym od pepsi-coli czy psie, który brał udział w transplantacji serca). Smoczyńska natomiast w mistrzowski sposób oddaje emocjonalną zawiłość ich relacji. Miłość sióstr jest toksyczna i zaborcza, a zarazem piękna i wzruszająca. Pełno w niej paradoksów – Jennifer i June nie potrafią żyć ani osobno, ani razem; wprawdzie się kochają, ale nie dają sobie wystarczająco powietrza i przestrzeni na zdrową koegzystencję. Znana głównie z ról w Kinowym Uniwersum Marvela Letitia Wright oraz jej koleżanka z planu "Małego topora" Tamara Lawrance grają autodestrukcyjne bliźniaczki w czuły, przekonujący psychologicznie wiarygodny sposób. Smoczyńska nie mogła wymarzyć sobie lepszej obsady swojego anglojęzycznego debiutu.  


Całą recenzję filmu "Silent Twins" przeczytacie na karcie filmu pod LINKIEM. 

***

recenzja film "Broad Peak", reż. Leszek Dawid



Samotność wysokodystansowca
autor recenzji: Kamil Kalbarczyk

Fabularne filmy górskie zwykle opierają się na jednym z dwóch schematów. Albo na kanwie autentycznych wypraw ukazują trud zdobycia niedostępnego wierzchołka, nierzadko splatając chwalebność wyczynu z tragicznym finałem (by wspomnieć choćby "Everest" z 2015), albo zawiązują akcję wypadkiem czy niepowodzeniem, a za główną oś dramaturgiczną obierają przetrwanie czy akcję ratunkową. Zresztą te drugie obrazy, raczej survivalowe i zwykle o bardziej emocjonującym potencjale, też częściej niż na fikcji ("Pomiędzy nami góry") opierają się na prawdziwych historiach ("127 godzin" czy tegoroczna "Infinite Storm"). Scenariusze kina górskiego pisze więc przede wszystkim życie.

Nie inaczej jest w wypadku "Broad Peak" – główny bohater, Maciej Berbeka, to legenda polskiej himalaistyki z niejednym wysokogórskim rekordem. I choć film Leszka Dawida trzyma się faktów (aż nazbyt kurczowo), udaje mu się rozbić tradycyjne wzorce fabularne filmów górskich. Wydawać by się mogło, że wznosi to opowieść o ustalonej ikonografii na nowy poziom, ale nie do końca się to udaje. Dawid co prawda odważnie kroczy nieprzetartym szlakiem, żonglując gatunkowymi tropami, ale widzom każe przedzierać się za nim po omacku i bez asekuracji. Doceniam strukturę fabularną "Broad Peak", która – zwłaszcza przy nieznajomości kolei losu Berbeki – daje sporo satysfakcji i daleka jest od przewidywalności. Mam jednak wrażenie, że nie wykorzystano emocjonalnego i dramaturgicznego potencjału następujących w historii zwrotów akcji. Znając szczegóły wysokogórskich dokonań polskiego himalaisty, "Broad Peak" zapewne rozczarowuje jeszcze bardziej. 


Całą recenzję filmu "Broad Peak" przeczytacie na karcie filmu pod LINKIEM

***

recenzja filmu "Orzeł. Ostatni patrol", reż. Jacek Bławut



W wirze fatalizmu
autor recenzji: Damian Jankowski

Ten film powinien się udać. Ma pasjonujący temat – w końcu przedstawia losy polskiego okrętu podwodnego, wsławionego kilkoma brawurowymi akcjami na morzach drugiej wojny światowej. Ma przyzwoity budżet i gwiazdorską obsadę. Ma reżysera – Jacka Bławuta – uznanego wykładowcę, który kiedyś zasłynął jako operator Kieślowskiego i Koterskiego, potem udowodnił, że sam dobrze potrafi opowiadać historie ("Jeszcze nie wieczór", "Wirtualna wojna") i który poświęcił najnowszemu projektowi dobrych kilka lat życia. Wreszcie ma tajemnicę, od dekad fascynującą historyków. Co poszło nie tak?

Żeby pozostać uczciwym – początek "Orła" prezentuje się dobrze. Szybko zostajemy wciągnięci na i pod pokład, widzimy poszczególne piony załogi, obserwujemy toczące się tu życie. Bławut dokonał zresztą słusznego wyboru już na wejściu. Ponad 60 lat temu Leonard Buczkowski pokazał brawurową ucieczkę z Tallinna. Nowy film otwiera chyba najbardziej intrygujący i nieoczywisty moment: jest koniec maja 1940 roku, załoga ma za sobą bohaterskie wyczyny, wyczekuje końca służby. Zaczyna tytułowy ostatni patrol. 

Większość scenariusza to oczywiście domysły. Ale pamiętamy ze szkoły, że wszystko skończy się tragedią, formalnym "uznaniem za zaginionych", a zatem opowiedzenie tej historii w sposób trzymający w napięciu było nie lada wyzwaniem. Reżyser próbuje zanurzyć ją w mroku, zaprezentować coś na kształt klaustrofobicznego horroru. To się w jakieś mierze udaje. Okręt, choć potężny i wzbudzający podziw, okazuje się bezduszną maszyną, właściwie śmiercionośną pułapką dla załogi, odcinającą jej powietrze, wpędzającą w obłęd (choć ten trop zostaje ledwo zarysowany). Świetne są też momenty, gdy główne skrzypce odgrywa dźwięk – słuchamy skrzeczenia zarówno samego "Orła", jak i innych jednostek (bodaj w najlepszej scenie załoga nasłuchuje odgłosów katastrofy rozgrywającej się na przeciwnym okręcie). A wokół niewzruszone ludzkimi wojnami, niepewne morze...


Całą recenzję filmu "Orzeł. Ostatni patrol" przeczytacie na karcie filmu pod LINKIEM

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones