Relacja

CANNES 2014: Krew i piach

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2014%3A+Krew+i+piach-105007
Kolejny dzień na festiwalu w Cannes przyniósł dwa udane filmy – długo oczekiwany obraz twórcy "Królestwa zwierząt", Davida Michôda – "The Rover" z Robertem Pattinsonem oraz jednego z faworytów w wyścigu o Złotą Palmę, "The Winter SleepNuriego Bilgego Ceylana



Mad Rey ("The Rover", reż. David Michôd)

Australię nawiedził tajemniczy kataklizm zwany po prostu "zapaścią". Nie poznamy jego przyczyn (choć możemy się domyślać, że miały podłoże ekonomiczne), zobaczymy jedynie sktuki: bandy najemników czatujących na bezdrożach, stacje benzynowe zamienione w prowizoryczne warownie, opustoszałe magazyny, uzbrojonych po zęby maruderów, wojskowych zerwanych z łańcucha dowodzenia i bezkresne pustynie. Przewodnikiem po tym świecie jest tajemniczy Eric (Guy Pearce) – facet bez przeszłości, który pozwala pięściom i broni palnej mówić za siebie. Gdy amerykańsko-australijsko-nowozelandzki tercet przestępców kradnie jego samochód, Eric rusza szlakiem złodziei. Po drodze bierze na zakładnika rannego, na wpół autystycznego Reya (Robert Pattinson). Przedziwna, masochistyczna relacja musi skończyć się implozją bohaterów. Pytanie tylko, czy zemsta Erica zdąży się wcześniej dokonać.

Trasę, którą pokonują Eric i Rey, znamy z kina dobrze, bywamy na niej przynajmniej od czasu kultowego "Mad Maksa" George’a Millera. W literaturze jest ona z kolei fabularnym odbiciem i zarazem estetycznym przeciwieństwem "Drogi" Cormaca McCarthy’ego. Tam mieliśmy śnieg, popiół i "rzeki o konsystencji twarogu", tutaj – piach, dławiące gorąco i lejący się strumieniami pot. W obydwu przypadkach pozostajemy w rzeczywistości rozbitej na atomy, w której nie ma miejsca na budowanie żadnej wspólnoty, na szukanie jakiegokolwiek punktu odniesienia, na słabość w postaci altruizmu. Argentyńska operatorka Natasha Brier ("Gorzkie mleko") z polotem eksponuje grozę tego krajobrazu, łącząc przytłaczające panoramy z "dusznymi" planami półpełnymi i zbliżeniami. 



Michôd nakręcił wcześniej świetne "Królestwo zwierząt" – brutalną kronikę złodziejskiej rodziny z przedmieść Melbourne. Jego nowy film sytuuje się na stylistycznych antypodach. Tam mieliśmy bogatą, pełną zaskakujących twistów fabułę, tutaj dostajemy ledwie jej szkic. Tam wątki poboczne były wplatane w tkankę opowieści, tutaj po prostu nie ma dla nich miejsca. Michôd wpranie żongluje gatunkowymi kliszami, płynnie przechodząc od kina zemsty do westernu i przypowieści. Klei całość na smoliście czarny humor, celebruję ekranową przemoc tak, jakby zależało od niej dobre samopoczucie widza. I paradoksalnie, często zależy – najbrutalniejsze sceny wygrane są na tak skrajnych nutach, że trudno czasem powiedzieć, czy miały szokować, czy śmieszyć – zwykle jednak wywołują mieszankę tychże uczuć.

Całą recenzję Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.  


Samotność w Anatolii ("The Winter Sleep", reż. Nuri Bilge Ceylan)



Bohaterowie Nuriego Bilgego Ceylana przemówili. Wcześniej nie było to regułą – kierował nimi raczej imperatyw dzialania, a Turek podglądał – w "Uzaku", "Klimatach", czy "Pewnego razu w Anatolii" – ich nieme zmagania z samotnością (często zresztą z samotnością we dwoje). W "The Winter Sleep" tymczasem słowa płyną jak z przyciśniętego palcami szlaucha. To nie tylko obietnica, że, wbrew tytułowi, nie zapadniemy w trakcie seansu w sen zimowy (film trwa trzy godziny i szesnaście minut). To również zapowiedź zmiany konwencji: nowemu filmowi Ceylana niż do poematu bliżej do rozpisanego na akty oraz interludia dramatu. W zagranicznej prasie najczęściej powraca nazwisko Czechowa – przewodzi on jednak korowodowi innych wybitnych dramatopisarzy. 
 
Bohaterów jest kilkoro. Wszyscy mieszkają w hotelu i jego okolicach, w górzystych pasmach Kapadocji, na terenach znanej nam z poprzednich filmów Anatolii. Słońcem tego świata jest Adyin (Haluk Bilginer) – zarządca i zarazem lokator hotelu, były aktor i początkujący felietonista, cynik i megaloman. To wokół niego krążą inne planety: więdnąca, prowadząca działalność dobroczyną żona Nihal, zgorzkniała siostra Necla, para turystów zatrzymujących się w przybytku i biedni najemcy, konflikt z którymi puszcza fabularną machinę w ruch. "Jesteś prawdziwie nieznośnym człowiekiem. Samolubnym, pysznym, cynicznym. Mówisz o cnotach, o moralności, o zasadach. Używasz jednak tych słów, aby krzywdzić ludzi" - powie Adyinowi jego żona. I właśnie na tym pytaniu – o rozdźwięk między zaklinającym rzeczywistość językiem bohatera a odsłaniającymi jego prawdziwe barwy czynami – buduje swój film Ceylan.   



Coraz gęstsze monologi wyciągają z mroków przeszłości rozdrapane rany, zadawnione spory, niezałatwione interesy. Ceylan doprowadza owe słowne pojedynki do mistrzostwa językowej stylizacji i tempa, ale momentami przesadza: za czechowowską strzelbę robią tutaj teorie z pogranicza etyki i filozofii, które najpierw są nam wykładane przez bohaterów, a później wiszą nad nimi jak czarne chmury, i oczywiście kwestią czasu jest, aż zobaczymy ich realizację w praktyce. Monstrualny metraż też wydaje się niepotrzebny – Ceylan lubi się powtarzać, przeciągać dysputy nie tylko do granic naszej wytrzymałości, ale i prawdopodobieństwa. Jego kino wciąż oddycha zamaszytymi panoramami, wciąż jest w nim przestrzeń i oddech, niekiedy jednak sprawia wrażenie, jakby mogło w ogóle funkcjonować bez obrazu. 

Całą recenzję Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones