Relacja

CANNES 2014: Dorwać Jimmy'ego

autor: , , /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2014%3A+Dorwa%C4%87+Jimmy%27ego-105139
Festiwal powoli dobiega końca. Naszym canneńskim recenzentom podobał się zarówno nowy film Kena Loacha, "Klub Jimmy'ego", jak i subtelny dramat "Still The Water" ("Futatsume no Mado") w reżyserii Naomi Kawase.


Dorwać Jimmy'ego (rec. filmu "Klub Jimmy'ego")

Ken Loach otwiera swój nowy (i jeśli wierzyć plotkom – ostatni) film montażową sklejką, archiwalnymi zdjęciami robotników z Nowego Jorku lat dwudziestych. Zanim jednak zdążycie powiedzieć "placek z jagodami", a przez myśl przejdzie Wam, że czołowy społecznik brytyjskiego kina wybrał się z kamerą za wielką wodę, znów jesteśmy na zielonych polach Irlandii. Po dziesięcioletnim pobycie w USA, do kraju wraca właśnie Jimmy Gralton (Barry Ward). Mężczyzna na własnej skórze doświadczył skutków kryzysu ekonomicznego, a teraz chce na powrót osiedlić się w hrabstwie Leitrim i pomóc matce w prowadzeniu gospodarstwa. Przy okazji postanawia reaktywować tytułowy przybytek, miejsce, w którym dzieci będą się uczyć, dorośli – politykować, a wszyscy bez względu na wiek – tańczyć. Skutki jego działań będą jednak opłakane; dość powiedzieć, że Gratlon to jedyny w historii Irlandczyk, który został deportowany z rodzinnego kraju.


 
Loach lubi takich bohaterów jak Jimmy: uwikłanych w wielką historię, nie kłaniających się kulom, gotowych do działania, liczących się z konsekwencjami (za ich portret w "Wietrze buszującym w jęczmieniu" zgarnął zresztą Złotą Palmę). Inicjatywa Graltona szybko staje się solą w oku lokalnego księdza, Ojca Sheridana (Jim Norton). Pomijając komunistyczne sympatie aktywisty, kler boi się utraty wpływów na okolicznych terenach i złamania monopolu na działania edukacyjne. Starcie jest nieuniknione, podobnie jak nieco stronniczy ton, którym reżyser będzie opowiadał o zderzeniu światopoglądów i politycznych modeli.

Jest coś rozczulającego i imponującego w sposobie, w jaki twórca "Riff-Raff" i "Życia rodzinnego" portretuje swoich bohaterów, określa ich rolę w społeczeństwie, wpycha na ideologiczny ring. Loach nie toleruje ironii, naczelną cnotą jego kina jest powaga. Na jej gruncie rozkwitają jednak narracyjna subtelność oraz empatia wobec bohaterów. Reżyser wystrzega się demonizowania kleru pod wodzą Sheridana. Jego film jest stonowany, a karty rozdano sprawiedliwie. Choć wyklinający jazz od "muzyki Szatana" i walący na oślep retorycznym kilofem ("Albo Gralton, albo Chrystus!" – zagrzmi w jednej ze scen) duchowny to niezły materiał na karykaturę, Loach wie, kiedy zrobić krok do tyłu.

Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.


Lepsze jutro (rec. filmu "Futatsume no Mado")

Życie i śmierć, miłość i nienawiść, dobro i zło – tematykę metafizyczną Japończycy mają we krwi. Zazwyczaj wiedzą też, jak opowiadać o kwestiach ostatecznych w przystępny, nieskomplikowany i pełen uroku sposób. Naomi Kawase nie jest wyjątkiem. W prologu jej filmu szesnastoletni Kaito znajduje na plaży ciało topielca. Kim był? Dlaczego zginął? Te pytania pozostają bez odpowiedzi. Oczywiście, do czasu.

Po intrygującym początku reżyserka nie spieszy się z zaplataniem intrygi. W trakcie spokojnej ekspozycji zapoznaje nas z nastoletnią Kyoko. Dziewczyna ma głowę pełną dzikich pomysłów, kocha i chce być kochaną, chadza własnymi drogami, które czasem krzyżują się ze ścieżką kolegi z klasy, Kaito. Gdy w trakcie ich wspólnych wycieczek rowerowych wzdłuż wybrzeża kamera celebruje powiewającą spódnicę dziewczyny i ogrzewające ją promienie słońca, domyślamy się, że sielankowa opowieść wkrótce się skończy.

Szybko okazuje się, że matka dziewczyny jest nieuleczalnie chora. Sprawia wrażenie pogodzonej ze śmiercią. "Ten kto ma dzieci, nie umiera całkowicie" – powie swojej córce. Wszyscy troje – wraz z ojcem – żyją w zgodzie; czas rozdzielają między wygrzewanie się na ganku i wpatrywanie się w liście na pobliskich drzewach. Fabularną zasadą rządzącą filmem jest jednak kontrast: rodzice Kaito są w separacji, a chcąc spotkać się z ojcem, chłopak musi wybrać się aż do Tokio. Jego matka nie radzi sobie z samotnością, z kolei Kaito patrzy spode łba na kolejnych mężczyzn chcących zająć miejsce ojca.

Nadmorskie pejzaże, błękit wody, zieleń drzewa – to u Kawase najczęstszy widok. Ponury początek oraz emocjonalnie szarpiące kontrapunkty podkreślają tylko spokojną, wyciszoną narrację. "Futatsume no Mado" ma spore ambicje, ale filmowa podróż – jakkolwiek pretensjonalnie to brzmi –  w głąb ludzkiej duszy jest bezbolesna. Odbywamy ją z ludźmi w każdym wieku, będącymi na różnych etapach i wyciągającymi różne wnioski z autorefleksji. Na świat patrzymy głównie oczami nastolatków, ale mamy także okazję przyjrzeć się ich rodzicom. Jest jeszcze postać staruszka-mędrca, który w rozmowach z młodymi snuje rozważania nad istotą życia.

Całą recenzję Moniki Martyniuk znajdziecie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones