Relacja

DWA BRZEGI 2011: W klatce

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/DWA+BRZEGI+2011%3A+W+klatce-76326
Piąty dzień festiwalu przyniósł rozczarowania – po seansach "Klatki" i "Montevideo" szybko zapomnicie zarówno o tracącym zmysły studencie medycyny, jak i o serbskich chłopakach ganiających za piłką na pierwszym mundialu.

Dwa Brzegi to chyba jedyny polski festiwal, na którym współtowarzyszem seansu może być… pies. Ten obok mnie okazał się pokaźnych rozmiarów berneńskim "pasterzem" i choć czasem z zażenowania chował głowę pod krzesło (czego ja z racji małej elastyczności nie byłem w stanie uczynić), chyba bardziej niż ja polubił szwedzką "Klatkę". Zapowiadający film współreżyser trzymał ręce w kieszeniach i uśmiechał się tajemniczo, jakby nakręcił drugi "Wstręt". Niestety, dzieło Johanów Storma i Lundborga to złożony z gatunkowych prefabrykatów thriller psychologiczny z ogromnymi pretensjami. Koszmarek.



Punkt wyjścia znamy najlepiej z filmów Polańskiego, który lubił prowadzić samotnych bohaterów wprost w ramiona obłędu. Życie młodego studenta medycyny rozpięte jest między uniwerkiem, gdzie fotogeniczna pani w kitlu kroi denatów, a mieszkaniem, w którym nie mniej fotogeniczne sprzęty użytku domowego "osaczają" bohatera. W kuchni brudno, w pokoju ciasno, w korytarzu upierdliwe staruszki, piętro wyżej seks-koncert na dwa głosy. Nie ma ratunku, nie żyć – umierać. Pytanie retoryczne: czy wobec takiej "traumy" relacja bohatera z nowo poznaną sąsiadką może przynieść mu ukojenie?   

Chwyty, które bez opamiętania stosuje w swoim filmie reżyserskie duo, powinny być zabronione do końca świata i o jeden dzień dłużej. Zaglądanie z lękiem w judasza, dramatyczne najazdy na kuchenkę gazową, złowróżbne odgłosy z klatki schodowej, dźwięk telefonu rozdzierający martwą ciszę. Próbując wygrać atmosferę alienacji i zaszczucia, autorzy sięgają po najbardziej ograne, gatunkowe klisze. Ich kreatywność ogranicza się przy tym do rozrzedzania atmosfery czerstwymi scenami humorystycznymi (wiem, łatwo je przegapić – pies też nie wyglądał na rozbawionego). Inna sprawa, że cały ciężar emocjonalny filmu zrzucili na barki kiepskiego aktora – odtwarzający główną rolę Emil Johnsen tasuje dwiema minami na krzyż i ewidentnie nie jest przygotowany na to, by poprowadzić, nawet niewymagający, monodram.


Johan Storm i Johan Lundborg

Odrobinę bardziej satysfakcjonujący (z akcentem na "odrobinę") okazał się seans "Montevideo" – jednego z największych hitów kasowych w historii Serbii (obejrzał go co dziesiąty mieszkaniec ośmiomilionowego kraju). Twórcy zabierają nas w lata trzydzieste, kiedy to raczkujący jugosłowiański futbol przeżył chwile triumfu – reprezentanci tegoż kraju zdobyli czwarte miejsce na pierwszym mundialu w Urugwaju (do dziś trwają spory, czy nie powinni dzielić miejsca na podium z USA, gdyż nie rozgrywano wówczas meczu o trzecie miejsce, jednak stanowisko FIFY jest w tej sprawie jasne). Film Dragana Bjelogrlića opowiada o początkach tej legendy.  

Zacznijmy od kwestii prozaicznej, ale w "piłkarskich" opowieściach najistotniejszej. Ekranowy futbol po raz kolejny przypomina balet. Zawodnicy nie grają, lecz tańczą, nie są faulowani, lecz wybijani z rytmu, nie zastawiają piłki ciałem, tylko kręcą piruety. Nie ma to nic wspólnego ani z sentymentalną naturą filmu, ani z nabożnym stosunkiem twórców do samej piłki nożnej. To po prostu efekciarska klisza z kina sportowego – wszystkie gole są piękne, wślizgi efektowne, a zawodnik ma zawsze wystarczająco dużo czasu, by wrócić myślami do krainy dzieciństwa, pomarzyć o domowym kapuśniaczku i wymienić porozumiewawcze spojrzenie z kolegą z drużyny. W pionierskich latach futbolu grało się wolniej, każdy zawodnik miał więcej czasu i miejsca, by zaczarować kibiców, ale bądźmy poważni. 



Bjelogrlić ma ambicje, żeby w rzeczowy i kompetentny sposób nakreślić obraz "sportu dla dżentelmenów" z przełomu lat 20. i 30., pokazać futbol także od strony instytucjonalnej, sportretować budujące piłkarski mit środowiska, wpisać bohaterów w szerszy społeczny plener. Szkoda, że sam podkłada sobie nogę przesadnie ckliwą i nostalgiczną konwencją. Świat tonie u niego w ciepłych żółciach, brązach i odcieniach sepii, piłkarze, z których życiorysów dałoby się zrobić osobne filmy (jak Aleksandar Trinanic, Blagoje Marjanović i Milutin Ivkovic), są płascy niczym bohaterowie komiksowych pasków. Nie pomoże im nawet najpiękniejsza bramka. Zwłaszcza strzelona "ciosem karate" i w zwolnionym tempie.  

Szóstego dnia festiwalu wracamy do Włoch – w programie pierwsze z serii panele dyskusyjne o włoskim kinie z udziałem Grażyny Torbickiej, Marii Kornatowskiej i Anny Osmólskiej-Mętrak. Będą też kolejne premiery, m.in. "Na swojskiej ziemi" Stephane’a LaFleura, autora świetnego "Continental, filmu bez broni", a także "Lope" Andruchy Waddington – biografia Lope de Vegi.     
 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones