Dwa Brzegi 2011: Ostatni brzeg

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Dwa+Brzegi+2011%3A+Ostatni+brzeg-76436
Wczoraj w Kazimierzu Dolnym i Janowcu nad Wisłą zakończył się 5. Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi (dziś można jeszcze obejrzeć powtórki najlepszych filmów). Nie brakowało atrakcji, miłych niespodzianek, ale również rozczarowań. Skromną ceremonię zamknięcia imprezy uświetnił pokaz nowego filmu Petera Mullana ("Siostry Magdalenki") – "NEDs" – zwycięzcy festiwalu w San Sebastian.

John McGill jest w każdej szkole. Uczy się dobrze, ale daje ściągać na klasówkach. Ma nadwagę, ale nie jest przesadnie otyły. Nie potrafi grać w piłkę, ale rękę ma na tyle ciężką, że nikt nie będzie mu robił z tego powodu problemów. U Petera Mullana, który podglądał wcześniej "Siostry Magdalenki" oraz "Sieroty", McGill nie będzie cieszył się rolą przeciętniaka zbyt długo. Napiętnowany z powodu wybryków swojego krewkiego brata, przenosi się ze szkoły wprost na ulicę.  Okoliczności są sprzyjające – John mieszka w parszywym Glasgow lat 70., jego wiecznie pijany ojciec terroryzuje całą rodzinę, a dookoła wałęsają się bandy pryszczatych "nedsów", non educated deliquents, chłopaków jeszcze mniej tolerancyjnych i wyrozumiałych niż nasze swojskie "dresy".

  

Film Mullana zaczyna się jak pluszowe kino o dorastaniu wśród mydlanych baniek i szlagierów lat 70., ale reżyser już w pierwszych scenach podrzuca tropy zapowiadające fabularny zwrot. Przemoc jest tak nieodzownym elementem środowiska, w którym wychowuje się McGill, że jego historia nie może potoczyć się inaczej. Mullan lubi katalogować deprawacje najróżniejszych systemów władzy i edukacji. Podobnie jak w rewelacyjnych "Siostrach Magdalenkach", w "NEDs" dostaje się nie tylko państwowym instytucjom wychowawczym, ale i oderwanym od rzeczywistości, nieobecnym rodzicom. Publicystyczny aspekt jego filmów zawsze jednak bezinwazyjnie wpisany w tkankę historii o bolesnej inicjacji. Historię McGilla ogląda się fantastycznie – jest nakręcona z pazurem, ma kapitalne dialogi, a jej twórca wiarygodnie oddaje specyfikę ulicznego życia. Mam nadzieję, że  na jego następny film nie będziemy musieli czekać kolejnych dziewięć lat.  

Film Mullana zakończył udaną, programowo ciekawą (polskie premiery "Chłopca na rowerze" Dardenne'ów, "Porozmawiajmy o Kevinie" Lynne Ramsay i "Wściekłości" Takeshiego Kitano, dobre retrospektywy Rosselliniego i Kondratiuka, ciekawa sekcja mockumentów) imprezę. Nie był jednak jedynym filmem, który zostanie w mojej pamięci po festiwalu. Przypominając sobie pięć najlepszych filmów tegorocznych Dwóch Brzegów, zmykam do Warszawy. Do przyszłego roku!

5. "Zabójcze piosenki małego miasta", reż. Ed Gass-Donnelly

Tytuł tego kryminału nie kłamie – niespełna 70-minutowy film przypomina narracyjną strukturą muzyczny album. Kolejne kawałki z pogranicza gospel i soulu, podbijane dudniącymi kotłami, wyznaczają węzłowe punkty fabuły. Każdy z rozdziałów zaczyna się tu biblijnym cytatem, odsyłającym już wprost do bohatera – faceta, który religią stara się przepracować swoją traumę. Z jednej strony mamy w "Zabójczych piosenkach…" do czynienia z całkowitym wykoślawieniem kryminalnego wzorca – bohater niemal od początku wie, kto jest mordercą, jednak lokalna specyfika mennonickich rejonów oraz własny "trup w szafie" nie pozwalają mu efektywnie działać. Owa konwencja antykryminału jest wygrywana konsekwentnie, więc niejako z definicji nie może być ani przesadnie efektowna, ani opierać się na podbijaniu suspensu. Z drugiej strony, Donnelly z wyczuciem stylizuje swój film na biblijną alegorię, której sednem jest bohater, wierzący tak gorliwie i tak desperacko, jakby był to jedyny sposób na ucieczkę przed przeszłością. Nie trzeba dodawać, że taka postawa zostanie wystawiona na ciężką próbę

4. "Porozmawiajmy o Kevinie", reż. Lynne Ramsay

Fabuła o dziecku, w którym zagnieździło się zło, wyjęta wprost z kina gatunków i prowadzona dość zgranymi chwytami (mord na niewinnym chomiku) staje się w rękach Ramsay intrygującą opowieścią o straumatyzowanej pamięci. Wirtuozerski formalnie, niesamowity od strony plastycznej film. Mało kto potrafi tak jak Ramsay operować kolorem, fakturą, montować w sposób, do jakiego w kinie nie przywykliśmy.

3. "Na swojskiej ziemi", reż. Stephane LeFleur

Lubię sposób, w jaki Kanadyjczyk Stephane LeFleur patrzy na swoich bohaterów. Niby obserwuje ich zza grubej szyby, ale nie jest to optyka bezlitosnego behawiorysty. Mimo iż testuje ich wytrzymałość, odruchy i reakcje na bodźce, nie patrzy na nich jak na laboratoryjny okaz homo sapiens. Choć nakazuje im błądzić, cierpieć i wpycha ich na niespodziewane kursy kolizyjne, nie jest pozbawiony empatii. Bohaterowie LeFleura sprawdzają wrażenie wiecznie zaspanych, przemęczonych, zapadniętych w sobie. Braku szczęścia nie sygnalizują w jakiś kompulsywny sposób, po prostu cichutko osuwają się w otchłań samotności, rozczarowania, niespełnienia. Reżyser jest przy tym mistrzem detalu – potrafi fantastycznie odzwierciedlić ich natręctwa, fobie, wygrać niepewność siebie, konieczność ciągłej asekuracji. Aby wyciągnąć z nich to, co najlepsze, zderza ich z sytuacją w pewnym sensie ekstremalną. Fantastyczne wkracza tu mocno w przestrzeń realną. Czy jednak dotknięcie metafizyki jest tym, czego potrzebujemy, aby wyrwać się z marazmu? LaFleur nie stara się udzielić odpowiedzi – podobnie jak większość prawdziwych artystów kina, interesuje go głównie stawianie pytań.

 2. "NEDs", reż. Peter Mullan (opis w bieżącej relacji)

1."Tony Manero", reż. Pablo Larrain
Chile, rok 1978. Dookoła szaleją siepacze dyktatury Pinocheta. Kraj przypomina Dziki Zachód. Morderstwa, porwania i kradzieże są na porządku dziennym. Zakochany w "Gorączce sobotniej nocy" Raul jest pozbawionym wyrzutów sumienia, zamkniętym w azylu własnej wyobraźni dzieckiem tego ustroju. Ganiając po ulicach chilijskiego Santiago, przypomina psa, ścigającego samochody. Oglądając po raz enty ukochany film, chlipie w kinowej sali i z przejęciem powtarza kwestie swojego idola. O tym, że nie jest ani latynoamerykańską wersją Johna Travolty, ani chilijską Amelią, przekonujemy się chwilę później, gdy znienacka rozłupuje czaszkę bogu ducha winnej staruszce i ograbia ją ze wszystkich oszczędności. Film Larraina pozostaje naturalistyczną opowieścią o niespełnionym marzeniu i wywołanych owym niespełnieniem frustracjach. Oglądamy  patologię w konwencji chłodnego realizmu, co samo w sobie nie jest w kinie niczym nowym, ale zyskuje nową jakość w zestawieniu z romantycznie "czującym", introwertycznym bohaterem Larraina.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones