Wywiad

WENECJA 2013: Rozmawiamy z Mélanie Thierry, gwiazdą "The Zero Theorem"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2013%3A+Rozmawiamy+z+M%C3%A9lanie+Thierry%2C+gwiazd%C4%85+%22The+Zero+Theorem%22-98562
Siódmego dnia festiwalu Adam Kruk udał się w podróż po Wenecji. Jej efekty będziecie mogli podziwiać w naszym dzisiejszym materiale wideo. Michał Walkiewicz z kolei przepytał ekipę "The Zero Theorem", w tym wschodzącą gwiazdę francuskiego kina, znaną m.in. z "Babylon A.D." Mélanie Thierry. Zapraszamy!
 
Swoją karierę zaczynałaś jako modelka. W jaki sposób trafiłaś na plan filmowy?

Fakt bycia modelką nie był w połowie tak ciekawy jak sposób, w który trafiłam do świata mody. Byłam jeszcze w szkole średniej i wymyślono wtedy przymusowe staże. Na swój dostałam się do agencji. Na koniec poprosili, żebym została i pracowała jako modelka. To było coś! Jak widzisz, nie jestem zbyt wysoka, więc byłam naprawdę zaskoczona.

Myślę, że wiedzieli, co robią.


Nie jestem taka pewna. Ile mierzę?

Siedzisz, więc to będzie kompromitująca pomyłka.

Bez migania. Ile?

Na oko 163 centymetry.  


Bardzo blisko. W każdym razie nie 180 (śmiech). Ale zadziałało. Miałam cudowny epizod, trwał pół roku. To szalona i bardzo dynamiczna branża, szło mi nieźle.

Co było potem?


Potem spotkałam Giuseppe Tornatore. Zobaczył moje zdjęcia we włoskim "Vogue'u". A że szukał akurat aktorki do "1900: Człowieka legendy", nasze ścieżki się skrzyżowały. Dał mi rolę – pierwszą na dużym ekranie. Nie chciałam być aktorką, w ogóle o tym nie myślałam. Nie żyłam w kulcie kinematografii, nie wychowano mnie w artystycznej rodzinie.

A w jakiej?


W zwyczajnej. Moi rodzice byli pełni wątpliwości, nie było im dobrze, gdy rozpoczynałam karierę na ekranie. To się oczywiście z czasem zmieniło. Kawałek po kawałku zaczęłam zagospodarowywać ten filmowy teren, podążać swoją ścieżką. I tak już zostało. Później trafiłam do szkoły aktorskiej. Obyło się bez dyplomu, ale dobrze wspominam ten okres (śmiech).   

Pytałem o modelling, bo rzadko się zdarza, żeby aktorka na początku swojej kariery była tak ostrożna w doborze ról.


Boże, to było dawno temu.

Na co zwracałaś i zwracasz uwagę, przyjmując kolejne propozycje?

To zależy, czym w danej chwili żyjesz, jaki masz humor. Możesz dostać scenariusz i może być dobry, ale dojdziesz do odwrotnego wniosku. Możesz dostać go dwa lata później i być zachwycony. Chodzi o wrażenie – pierwsze, drugie, setne. I o to, z kim chcesz pracować. Specjalizuję się w dramatycznych rolach, właśnie skończyłam w Kanadzie film z Denysem Arcandem, tym od "Inwazji barbarzyńców". Kręciliśmy go cały rok, potrzebne były wszystkie pory i każdy rodzaj pogody. Teraz akurat (wskazuje na swój brzuch) będę maszyną reprodukcyjną (śmiech). A potem zobaczymy.  


Mélanie Thierry  i Terry Gilliam

Chyba nie musiałaś się długo zastanawiać nad przyjęciem propozycji od Terry'ego Gilliama?

Przyjęłabym ją nawet, gdyby chodziło o trzecioplanową rolę dziewczyny na krześle. Chciałam spędzić z nim czas, poznać go, pracować z nim, być na pokładzie jego kolejnego, szalonego projektu. Uwielbiam jego filmy, jestem w nich zakochana od bardzo dawna. To była świetna rola, takiej jeszcze nie grałam. Pojawiła się w odpowiednim momencie, była świetnie napisana – lekka, wspaniała, szalona, pełna witalności. Chodziło oczywiście o Terry'ego, ale muszę przyznać, że wyszedł też naprzeciw moim oczekiwaniom. Marzyłam o roli lekkiej jak piórko, która pokazałaby moją inną stronę, taką słodko-owocową (śmiech).

Jak do tego doszło?


Agent zadzwonił i przysłał scenariusz. Zaskoczył mnie, bo musiałam przygotować kasetę castingową na wczoraj. Miałam tylko dzień, żeby się przygotować, nauczyć się dialogów, i tak dalej. Cholera, to zawsze musi być dzień! Nagrałam materiał i wysłałam. Wydawało mi się, że będzie to list w butelce. A jednak pojawiła się wiadomość zwrotna. Oddzwoniono do mnie bardzo szybko, na drugi dzień. Cała akcja była błyskawiczna. Zielone światło i w ciągu miesiąca byłam na planie. Najpierw ekscytacja, wiadomo, potem paraliż i strach. Okazało się, że mam 15 dni na przygotowanie całej roli. Mówiąc delikatnie, to była wspinaczka na ośmiotysięcznik.     

Chyba nie było tak źle, mogłaś przymierzyć te wszystkie fantazyjne kostiumy.


Tak. Uwielbiam zwłaszcza ten plażowy. No i wdzianko perwersyjnej pielęgniarki. Było z tym mnóstwo zabawy. Pyszności.


Mélanie Thierry  na planie "The Zero Theorem"

Miałaś głos w kwestii ich doboru?


Kostiumograf był Włochem, pracował już wcześniej z Terrym i dokładnie wiedział, na czym stoi. Był szalenie kreatywny, a pomagał mu w tym niewielki budżet filmu. Kostiumami zbudował część całej filmowej atmosfery. Miało być kolorowo i seksownie, trochę w stylu dorosłej wersji Dzwoneczka z "Piotrusia Pana".

To była kolejna rola po angielsku. Stresowałaś się mocniej z tego powodu?

Nie tak bardzo. Kilka już się zdarzyło. Zagrałam w "Babylonie A.D.", ale również Księżniczkę Katarzynę w serialu BBC "Hollow Crown". Był też "Henryk V" z Tomem Hiddlestonem i jeszcze coś wcześniej, nie pamiętam. Przyzwyczaiłam się do pracy po angielsku i naprawdę to lubię. To jest w ogóle ciekawy paradoks. Praca po francusku to zawsze rozgryzanie roli, wyzwanie intelektualne, pot i łzy. Ale angielski wydaje się językiem kina, jest w kinie ciekawszy, bardziej impulsywny, pierwotny. Czuję się swobodniej, grając po angielsku.

Ale teraz pewnie wolałabyś rozmawiać po francusku?

Coś ty! Przygotowałam sobie notatki, dokładnie wiem, co chcę ci powiedzieć (śmiech). To jak ze ściągami w szkole, teraz też chowam niejedną. Kiedy wrócę do Paryża, będę tam pracować dla angielskiego studia, więc udoskonalę swój język i już nikt nie będzie słyszał różnicy. Na planie "The Zero Theorem" bywały problemy z powodu języka. Terry mówi bardzo szybko, a ja chciałam chłonąć każde słowo, każdy wyraz. To było trudne. Jego filmy oglądałam zawsze z napisami: śmiałam się, płakałam, wiedziałam, o co chodzi.

Terry'ego na żywo nikt nie podpisuje.      

Otóż to! To był szok. Byłam sfrustrowana.


Christopher Waltz na planie "The Zero Theorem"

Christoph Waltz pomagał ci na planie?


Nie w kwestiach językowych. On nie lubi tej gry. Mówi doskonale po francusku, jego francuski jest wprost perfekcyjny. Ale ani przez chwilę nie zamienił ze mną słowa w tym języku. Ani razu. Tylko angielski.

Był w roli?

Nie. Ale gdyby zaczął to robić, wiesz, tłumaczyć, gdy czegoś nie rozumiałam, to nie byłby już równorzędnym partnerem na planie. Stałby się po prostu tłumaczem. Nie mogliśmy dopuścić do takiej sytuacji.

Jak się z nim pracowało? W filmie, bez włosów i brwi, wygląda przerażająco.


To wspaniały facet. Tajemniczy i szlachetny. I bardzo, bardzo cierpliwy. Stworzył sobie taką emocjonalną bańkę, w której odgradzał się od świata. Często się chował, ale musiał to robić – tylko tak mógł zagłębić się w swojego bohatera i wiarygodnie oddać jego mniszą egzystencję. Taka była jego metoda.

Chyba nie na każdym planie panowała taka euforia. Jak wspominasz pracę nad "Babylonem A.D.".

Minęło już sporo czasu. To była wielka produkcja, ale jednocześnie lokalna. Reżyser był Francuzem, operator też, plan był we Francji i tylko pieniądze z zewnątrz. No i gwiazda, Vin Diesel. Czułam się po prostu jak na planie francuskiej superprodukcji. Oczywiście Mathieu [Kassovitz] chciał zrobić zupełnie inny film, miał z nim straszne przejścia.   


Mélanie Thierry i Vin Diesel na planie "Babylonu A.D."

Odsunięto go?

Nie. Dokończył film. Ale nie montował i nie promował. Potem mówił, że to gówno. Kiedy aktorka to słyszy, ma chyba prawo czuć się zawiedziona. Tak, to był wspaniały czas (śmiech).  

Okej, praca u Gilliama też nie była zapewne spacerem po parku. Ponoć boisz się pływać.

Mam całkowitą fobię. Totalną. Nie chodzi nawet o pływanie. Nie mogę zanurzyć głowy w wodzie. Moje stopy muszą dotykać dna, inaczej dostaję ataku paniki. A Terry kręcił tę sekwencję kosmiczną, która w rzeczywistości była realizowana w wielkim zbiorniku z wodą. Musiałam zanurzyć się bardzo głęboko. Otworzyć oczy, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe. Musiałam recytować dialogi, ale tak, by bąbelki nie były widoczne. I udawać, że jest super. Jakby tego było mało, byłam naga. Coś jak ponowne narodziny. Musiała do tego przejść specjalne szkolenie w Paryżu.

I co, przepracowałaś lęk?

Żartujesz? Na wakacjach dalej nie moczę stóp.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones