Takie aktorskie dorabianie do emerytury to ja rozumiem! Udo Kier – człowiek, którego przez wiele lat się bałem – w znakomitej roli opowiadającej o żałobie, tęsknocie, wybaczeniu, ale przede wszystkim o tożsamości. Każda scena bardzo dobra. Balans między bezradnością a chwytaniem wiatru w żagle, lecz świetna też konwencja czarnej komedii, bo to przecież w dużej mierze kino o tym, co ostateczne, a oswajane przez śmiech. Piękny film z tezą, że jesteśmy wspomnieniem, ale i świadomością do ostatnich chwil. Jednym i drugim zawsze silnie. Plus wisienka na torcie – nie, nie jest to kapelusz Kiera, lecz Linda Evans piękna jak zawsze. Bardzo dobry.