Przy próbie porównania najbliżej mu do Lotu nad kukułczym gniazdem, Fight Clubu i
Mechanicznej pomarańczy w jednym. Pokazuje granice do których dobrnąć może ludzka
psychika, zadając przy tym przebiegle pytania o istotę życia i cel do którego dążymy. I choć
dwa poprzednie zdania wydać się mogą przesadzone, wytłumaczyć mogę je szokiem
wywołanym obcowaniem sam na sam z Chraliem.
Film typu "zakochasz się lub znienawidzisz". Zdecydowanie obstawiam za pierwszą opcją.
Film świetnie pokazuje też skutki tak usilnej chęci zdobycia sławy. Charlie jest formowany przez innych i jednocześnie sam ich formuje (scena gdy maluje tego nauczyciela sztuki). Naprawde film wart przemyślenia, można z niego troche wyciągnąć. Mistrzostwo :)
Ja nie widzę w tym filmie nic wartego przemyślenia, może jestem ograniczony albo tak zniechęcił mnie do siebie główny bohater, że stałem się krótkowzroczny ;) Dla mnie jest to film, który pokazuje do czego zdolny jest człowiek by zdobyć sławe, choć w sumie bardziej skłonny jestem uwierzyć, że reżyser po prostu przedstawił nam obraz socjopaty, który chciał zyskać rozgłos, jak sam powiedział: "Lubie więzienie, ponieważ moge podostrzyć tutaj swój charakter", co świadczy o tym, że ten jego temperament, brutalność to jego pierwotne "ja", które wyzwolił by zapisać się na kartach historii; ta studnia nie ma drugiego dna. Charlie bronson wcale nie przekroczył żadnej granicy dla sławy on od urodzenia był taki agresywny, reżyser pokazał nam tylko, że Charliemu tak bardzo zależało na sławie, że nie widział żadnego powodu, by trzymać swe nerwy na wodzy.
Od urodzenia? Z tego co pamietam, to była scena gdy w szkole znęcał sie nad nauczycielem. Ale było to juz po jego przemysleniach na temat tego, co sprawi, że stanie sie wyjątkowy. Myśle, że ten film opowiada o tym, co ogólnie robi z człowiekiem chęć zdobycia sławy. Zaślepiony tym pragnieniem nie zauważył przeciez, że jest świetnym artystą. Nie jest to na pewno goła historia Charliego Bronsona.
trzeba przyznać, że miałem identyczne odczucia jak przy 'Mechanicznej Pomaranczy', za pierwszym razem nie widziałem niczego specjalnego w tej produkcji, lecz nie mogłem wyrzucić z głowy tych charakterystycznych, czasami przebarwionych zachowań, także dziwnych, lecz z pewną dozą klasy samej w sobie, jakby od początku do końca artystycznych, wiec sądzę, że obejrzeć raz ten film, to jak nie oglądać go wcale.
Fakt, film jest dość głęboki by obejrzeć go więcej niż raz, jednak nie wiem czy ja to uczynię, bo jakoś tak oglądało mi się go ciężko, choć przyznam, że bardzo dobre kino. Postać Bronsona jest nie do rozgryzienia. Nie rozumiem tego wątku z agresywnością, o którym piszecie (możliwe, że nie oglądałem uważnie). Czy mam rozumieć, że będąc małym chłopcem Michael postanowił być sławny poprzez agresję? O to chodziło? Artystą był rzeczywiście. te wstawki kiedy opowiadał o swoim życiu pomalowany na połowie twarzy były niezłe. Scena gdzie był pomalowany na czarno była tak świetna, tak artystyczna, że nie sposób tego ogarnąć. Bardzo chętnie zobaczył bym jakiś klip z nim, jakąś rozmowę czy coś, bo w filmie widać tylko interpretację aktora (który z resztą odwalił kawał dobrej roboty) a nie ma za bardzo punktu odniesienia. Ciekawe dla mnie jest to, że nie zalicza się tego filmu (bądź FW nei zalicza tego filmu) do gatunków psychologicznych. Moim zdaniem w tym człowieku powstały jakby dwie osoby (co z resztą niejedna osoba na forum to sugeruje i z opisu też można to wywnioskować). Jakby Mickey przekształcił się w Charles'a lub te dwie osobowości walczyły ze sobą z biegiem czasu.
Tom Hardy jest bardzo dobrym aktorem. Ktoś napisał, że w Batmanie pokazał więcej i oczywiście nie zgadzam się z tym, jednak uważam, że każdy film z jego udziałem jest warty obejrzenia choćby tylko ze względu na niego (swoją drogą batman był swietny ;p).
Teatr jednego aktora. Czego by nie mówić o tym filmie, nie byłby on taki, gdyby nie rewelacyjna interpretacja Toma Hardy'ego.
Jest to jeden z tych obrazów, gdzie od początku zdajemy sobie sprawę, że reżyser nie chciał nam pokazać paradokumentu, zwykłego odtworzenia biografii (no może lekko wzbogaconej na potrzeby filmu, jak to w Hollywood bywa). W widza uderza ta przejaskrawiona teatralność, te gesty i mimika, które budzą skojarzenia z (jak wspomniałeś panish) ,,Mechaniczną pomarańczą" czy choćby bliższym mi ,,Dniem świra". Po jednym seansie nie jestem w stanie sobie wyobrazić nikogo innego w tej roli.