Nie mam pojęcia jakim cudem ten film został tak ciepło przyjęty.
Relacja między kobietami jest przekonująca, ale nieznośnie nudna. Carol i Therese to postacie świetnie napisane i wielowymiarowe jednak tego samego nie można powiedzieć o ich relacji. Całość związku między nimi opiera się na niedopowiedzeniach, krótkich nic nie wnoszących dialogach i ciszy, nikt nie mówi o swoich uczuciach, widzimy je tylko czasami na twarzach aktorek i w ujęciach szczegółowych sugerujących, że np Therese wpatruje się w usta Carol. To powoduje powstanie intymności między bohaterami jak też i widzami, wagi nabiera gra aktorska, ale film traci tempo narracji, bo zabiegi artystyczne, które powinny być stosowane ze smakiem i wyczuciem rozciągnięte zostały na dwugodzinny seans. Być może ktoś powie mi, że to realizm, ale ja miałem raczej wrażenie, że cały film powoli po sznurku zmierzał i budował napięcie do grand finale, czyli sceny łóżkowej, a po niej nastąpiło domykanie wątków.
Sam romans wydaje się nie do końca zdrowy. Carol uwodzi młodą kobietę, która dopiero co uczy się o swojej seksualności, o tym czym jest miłość, uczucia i kompulsywnie zgadza się na wszystko, bo czuje, że nie pasuje do otaczającego ją hetero świata, Carol to dla niej rodzaj eskapizmu. Carol natomiast będąc z mężem w separacji i mając w domu dziecko, którym powinna się opiekować sprowadza sobie młode kobiety do domu i nie mam na myśli homoseksualizmu, zapewne obecność młodego mężczyzny również zostałaby uznana za nieprzyzwoitą w sytuacji prawnej w jakiej Carol się znajduje. Mąż jest tutaj czarnym charakterem i jest demonizowany, ale to Carol zachowuje się nieodpowiedzialnie.
Film okraszony jest ciekawymi, malarskimi zdjęciami, aktorki dostały możliwość wykazania się i zrobiły to w świetnym stylu, ale jeśli do tak powolnej i nużącej narracji dodamy okopaną kamerę, która porusza się tylko wtedy kiedy musi i muzykę, która każdą nutą krzyczy "melodramat!" to mamy film, któremu brakuje żywiołowości i oryginalności, by uczynić tak formalistyczny romans interesującym czy ujmującym.
Rozbawiło mnie też zdanie z recenzji napisanej przez członka redakcji filmwebu, a mianowicie:
"fetysz rekwizytów nie służy wyłącznie naszej estetycznej przyjemności. To, co bohaterki piją, palą i jedzą, ich ubrania, sposób poruszania się – wszystko jest punktem odniesienia dla ich ewolucji, wewnętrznej drogi."
Problem w tym, że postacie przez cały film nie przechodzą żadnej ewolucji. Therese w końcowych scenach jest dokładnie taka sama jak podczas pierwszego spotkania, jest zagubioną młodą dziewczyną, która na wszystko się zgadza, a Carol to nadal pewien siebie i swoich wdzięków pomnik. Zmieniła się delikatnie ich sytuacja zewnętrzna (praca, sprawa sądowa), ale one pozostały takie same. Więc o czym pisze recenzent? Może wyszło ładne zdanie i szkoda było kasować?
Ta sama redakcja dała 8 Carol, a Pokój oceniła na 7. Brak słów.