Musze przyznać że nie byłem do końca przekonany co do koncepcji filmu Rocky mentorem, syn Apolla uczeń trochę naciągane... a tu proszę miłe zaskoczenie:) Sylvester Stallone grający drugie skrzypce sprawdza się moi zdaniem doskonale, nie jest tylko dodatkiem ale dopełnieniem filmu. Michael B. Jordan w roli nowej "gwiazdy" boksu wypada całkiem nieźle, niema ma mu za dużo da zarzucenia. Nie zdradzając za bardzo filmu muszę pochwalić muzykę która jest naprawdę dobra( na pewno pokarze sie uśmiech na twarzach sporu osób) :D Spokojnie można napisać POWRÓT ROCKY-ego/NARODZINY CREED-a ode mnie mocne 8.
No więc o ile Stallone popisowo poradził sobie na drugim planie na którym praktycznie króluje grając rolę złamanego mistrza, który odwiesił rękawice i czeka na śmierć jak na wybawienie, to ten dzieciak Michael B. Jordan jest po prostu beznadziejny. Jedyne co zapamiętałem z jego gry to ta opuszczona warga ala Bubba z Forresta Gumpa i jedyne ciosy które umiał wyprowadzić - haki. Nie zrozummy się źlem seria Rocky jak na opowieść o bokserze zawsze traktowała realizm walki lekko i z oczkiem, ale Stallone jak stał w ringu to wkładał w to serce i duszę. Każda walka, każda runda wyglądały inaczej. A ten gość jedyne co umie to kiwnąć się na boki, kucnąć i dać dwa haki. I tak przez wszystkie rundy. Beznadzieja. Utalentowany aktor dałby radę skorzystać z tej szansy i zrobić podwaliny pod nowego następcę serii, a tymczasem... jest po prostu zakończenie serii i tyle.
Co do Sylwestra - aż muszę szybko obejrzeć z nim jakiś nowy film, żeby upewnić się że nie jest z nim tak źle kondycyjnie jak w Creedzie. Rocky to rola życia Stallone'go. Zna go na wskroś. A do tego udało mu się stworzyć na przestrzeni lat jednego z najsympatyczniejszych bohaterów jakiego na ekranie widziałem. Moment w którym pokazuje chatę Adonisowi i mówi czyj jest pokój w którym ten będzie spał? To właśnie jest czysty Rocky!
Szkoda tylko że to już chyba naprawdę koniec.
Ten film jest świetny. Ale to już nie jest film o Rockym. Ten miał swoje pożegnanie w Rocky Balboa. Creed mógł być filmem o przekazaniu pałeczki. Niestety Michael B. Jordan wszystko spieprzył. Jak w każdym filmie zresztą
Wydaje mi się, że jesteś uprzedzony do MBJ :) Hmm w sumie to nawet nie analizowałem jego poruszania się w ringu tak jak Ty to zrobiłeś. Dla mnie wypadł nieźle ale jestem typowym widzem, a ten film jest udany dlatego sądzę, że już myślą o kontynuacji...
Masz racje, Jordan byl bardzo drewniany i aktor mogl dac z siebie znacznie wiecej, ale z drugiej strony, ta postac jest po prostu zle napisana. Wstep do jego historii, to raptem jedna bojka w poprawczaku, dalej widzimy jak Creed junior rzuca swietna prace, zeby uprawiac boks, dzieki ktoremu niby "czuje ze zyje", ale zupelnie tego nie widac i na kazdym kroku wali po oczach brak konkretnej motywacji dla dzialan glownego bohatera.
Przynajmniej moglismy zobaczyc Rockyego, kto by sie tam przejmowal jakims czarnym dzieciakiem z willi w LA.
Rocky walczy z rakiem, Hana Solo zabija syn, Rambo też chyba będzie miał swój "last stand" niedługo... Kończy się pewna era. Srebrna era bohaterów lat 80-tych. Szkoda
Dobrze, ze nie jestem wielkim fanem SW, bo inaczej musialbym Cie zgwalcic mieczem swietlnym za ten spoiler ;P
hahahaha, gdzieś się uchował nieszczęśniku że akurat na forum Creeda dowiedziałeś się o zgonie w SW? O którym zresztą trąbią na prawo i na lewo wszędzie. A raczej trąbili jak to było modne...