Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ten film się nie udał?
Wszystko było niemal idealnie dobrane.
Reżyser - specjalista od tego rodzaju historii.
Obsada - po prostu fenomenalna, Neeson, McDormand...!
Do tego jeszcze scenariusz Cohena i muzyka Elfmana.
Powinno wyjść arcydzieło, tymczasem wyszła sztampowa, efekciarska historyjka.
Dlaczego?
Kiedyś byłam zachwycona tym filmem, głównie przez wzgląd na zakończenie, teraz jednak widzę, że nie do końca jest tak, jakbym się spodziewała.

Przde wszystkim zmarnowane motywy, których nie wiedzieć czemu nie pociągnięto dalej. Wątek wewnętrzenej przemiany i rosnącej agresji bohatera mógł być doskonale rozwinięty, podobnie jak sprawa narzeczonej i ukrywania się przed nią. Tymczasem oba zostały tylko wypunktowane i już, karawana z efektami idzie dalej. I to z efektami raczej kiepskimi, jak na tamte czasy. Muzyka niemalże skopiowana z Batmana - czyżby mój ulubiony Danny Elfman nie miał weny i wykorzystał ścinki z tamtej ścieżki dźwiękowej?
Frances McDormand jest genialną aktorką, ale do tej roli zupełnie nie pasuje. Wyszła brzydko, ponuro, nieestetycznie.
Jedynie końcówka ratuje całość. Piękna i poruszająca... byłaby jeszcze bardziej, gdyby główny bohater nie ruszył dalej ratować świata.
Osobiście jestem rozczarowana, ale i tak nadal mam sympatię do tego filmu.