Kino szpiegowskie pełną gębą, które potrafił zająć widza przez pół godziny – później zaczyna się niemrawa gra w kotka i myszkę, która nie dość, że słabo opowiedziana, to jeszcze niespecjalnie zajmująca.
Poprowadzona ścieżkami, które prowadzą do typowego, przewidywalnego finału opowieść, ma co prawda atut w postaci charyzmatycznego Michaela Caine’a, ale już Pierce Brosnan został obsadzony fatalnie (on jako zły Rosjanin? Z takimi rysami twarzy? Bez akcentu?).
Ogląda się to bez cienia emocji z nadzieją na jak najszybsze zakończenie tej opowieści, który rzeczywiście przynosi poczucie ulgi.
Chyba wrócę do „Tożsamości Bourne’a” z Richardem Chamberlainem…
Moja ocena - 3/10
Hmm,moze wlasnie dlatego byl takim dobrym agentem (Brosnan)? Jaki to bylby agent, majacy udawac anglika z twardym rosyjskim akcentem??
"(on jako zły Rosjanin? Z takimi rysami twarzy? Bez akcentu?)". Trochę respektu dla służb wywiadowczych... Radzieckich w szczególności.
W ZSRR istniały specjalne szkoły językowe. Agenci studiowali anglistykę na brytyjskich uniwersytetach. I mieli obowiązek mówienia w jęz. angielskim nawet w knajpach w Rosji. To są fakty historyczne. Zresztą nie historyczne, bo nadal tak jest.
A rysy twarzy? Czyżby pokutował wizerunek tłustego, spoconego, śmierdzącego wódą kacapa?
Dajesz tym samym świadectwo, że wywiad rosyjski działa bardzo sprawnie:-)
A niemrawa gra w kotka i myszkę? Ta niemrawość, czekanie, cierpliwość to właśnie stanowi 90% czasu pracy agenta. Sama akcja trwa zazwyczaj minuty.
To tyle.
Oczywiście nie mam nic do Twojej oceny filmu. Rozumiem, że może wydawać się nudny. Dla mnie nie był.