PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=724565}

Demon

6,4 36 740
ocen
6,4 10 1 36740
7,1 37
ocen krytyków
Demon
powrót do forum filmu Demon

Uwaga, długi tekst!

Niektóre filmy przechodzą do historii w dosyć nieoczekiwany sposób tak jak na przykład „Truman Show” opowiadający o kolesiu, którego życie to jeden wielki program telewizyjny. I choć obraz ten zasłużenie zebrał pozytywne oceny, to dodatkowym smaczkiem jest to, że cierpiący na rozmaite paranoje nagle zaczęli się skarżyć swoim psychiatrom na wrażenie ciągłego bycia obserwowanym – zupełnie tak samo jak bohater grany przez Jima Carrey'a. W hołdzie dla filmu taki zespół zaburzeń nazwano „syndromem Trumana”.

Ja z kolei do tego poziomu jeszcze nie doszedłem, ale czasem zastanawiam się czy może ze mną jest coś nie tak, jak na przykład wtedy gdy moja opinia jest w opozycji do profesjonalnych krytyków. Tak właśnie miałem ostatnio po obejrzeniu „Demona” Marcina Wrony.

Film wywołał dosyć skrajne opinie – w polskich mediach można spotkać raczej ciepłe i pozytywne recenzje, z którymi można się tylko momentami zgadzać, natomiast sami internauci raczej jadą po dziele Marcina Wrony. Zapewne wynika to po części z tego, że obraz został zaszufladkowany jako horror. Dodajmy, że bardzo niesłusznie, co krzywdząco wpływa na jego odbiór. No ale nie wyprzedzajmy faktów.

Od razu zaznaczam – to nie jest gniot. Jednak po tym jak czytałem, że publiczność na festiwalu w Toronto bardzo dobrze przyjęła ten film, oczekiwałem od niego trochę więcej. Szczególnie zaskakujące było to, że podobno nikt w trakcie seansu nie poprosił o aparat słuchowy czy inne douszne urządzenie wzmacniające dźwięk. Sami przyznacie, że to dosyć niezwykłe w przypadku polskich produkcji. Pierwszy plus.

Mamy tutaj do czynienia z dosyć klasycznym horrorowym przypadkiem opętania. Pan młody (Itay Thiran) w przededniu wesela przypadkowo odkrywa zakopane w ziemi kości kobiety. Bardzo nieoczekiwanie i bardzo niespodziewanie uruchamia to lawinę kolejnych zdarzeń zwieńczonych właśnie zawładnięciem przez właścicielkę szkieletu, ciałem młodego chłopaka.

Jeśli nie oglądaliście filmu to w tym momencie zapewne wyobraziliście sobie ciemne i mroczne kadry, którym przez 3/4 seansu towarzyszy zawodzenie młodego aktora, a wszyscy weselnicy są poważni i przestraszeni. Na całe szczęście jest zupełnie inaczej, co jest chyba największą zaletą. Jednak „inaczej” niestety nie zawsze znaczy dobrze.

„Demon” miesza gatunki i stara się łamać schematy. Samą fabułę poprowadzono troszkę horrorowato, ale jest też sporo scen komediowych, absurdalnych, poważnych i lekko strasznych. I choć bardzo takie zabiegi lubię, to tutaj niestety nie wypaliło. Z tego typu eksperymentów wynika albo coś szalonego, oryginalnego i wciągającego (jak Twin Peaks – horror, opera mydlana, komedia, kryminał i thriller w jednym) albo rzecz na widok której macie w głowie mniej więcej: „po co to wszystko?”

Większość akcji to typowe polskie wesele pod symbolem zmrożonej wódki, co trochę przypomina obraz Smarzowskiego. Z tą różnicą, że może mniej dosadnie i mniej biesiadnie. Tytułowemu demonowi poświęcono podobną ilość czasu co Andrzejowi Grabowskiemu, który jako ojciec panny młodej stara się na wszystkie sposoby tuszować przed gośćmi niedyspozycję zięcia. I to jest chyba w tym filmie najgorsze, bo o ile Grabowski w roli śmieszko-wodzirejo-ogarniacza wypada nieźle to przez to rozmywa cały film. Traci gdzieś po drodze konwencję horroru, a w zamian nie oferuje nic oprócz kilku średnich gagów, które raczej wprowadzają w zakłopotanie, ponieważ sama ich obecność spłyca opętanie. „Demon” nie ma totalnie leciutkiej konwencji, raczej średnio-ciężką, więc bardziej na miejscu by były luźniejsze akcenty, nie zaś pół seansu owych akcentów. Zbyt komediowo.

No i właśnie tak wygląda całość – nie wiadomo jak. Trudno opisać atmosferę towarzyszącą oglądaniu kolejnych scen, bo de facto jest bardzo nijako. Bierze się to z tego, że nie ma tutaj wyraźnie poprowadzonej fabuły. O wielu znakomitych filmach można powiedzieć, że „są bez akcji” (chociażby „Wielkie Piękno” mojego ulubionego Sorrentino – nie ma tam rozbudowanej historii), a mimo tego są świetne. Bardziej chwytają momenty niż opowiadają i to stanowi o ich sile. W „Demonie” za wiele opowieści nie ma, a sama tematyka nie sprzyja chwytaniu owych momentów, więc w rezultacie całość zamyka się w niezbyt ciekawym weselu. Itay Thiran większość imprezy spędza zamknięty w piwnicy, do której to wchodzą to wychodzą główni bohaterowie zastanawiający się co począć w tej sytuacji. I tyle.

Pewnie bym tę nijakość mógł spokojnie wybaczyć, gdyby z tego całego gadania zatroskanych twarzy coś wynikało, a same twarze były „jakieś”. Niestety „Demon” cierpi na brak ciekawych, mądrych bohaterów. Oprócz najbardziej jaskrawego Grabowskiego, jest także lekarz (Adam Woronowicz), który ukrywa swoje uzależnienie od alkoholu, oczywiście panna młoda (Agnieszka Żulewska) martwiąca się o męża, brat panny młodej (Tomasz Schuchardt) służący postaci Grabowskiego za worek do bicia i zupełnie nijaki ksiądz (pozbawiony wyrazu Tomasz Kosiński). Chyba żadna z postaci nie wypowiedziała ani jednego ciekawego zdania ani nie zanotowała żadnej interesującej obserwacji (piszę „chyba”, bo pamięć bywa zawodna). Brakuje tutaj kogoś kto pociągnąłby „stronę intelektualną” tego filmu, tak jak ojciec panny młodej ciągnie stronę komediową. Pustka. Oczywiście nie oczekiwałem od razu wywodów filozoficznych, ale brak elementów wzbogacających osobowość każdej ekranowej sylwetki jest tu bardzo odczuwalny.

Z drugiej jednak strony może to się spodobać zwolennikom „naturalności”. „Demon” ma tę fajną cechę, że jest nakręcony bardzo filmowo (dobre zdjęcia operatora Pawła Flisa), estetycznie i wizualnie ma swój styl, a jednocześnie cała reszta jest naturalna i „niefilmowa”. W tym sensie, że wszystkie postacie to przeciętni ludzie, mający przeciętne kwestie oraz zachowujący się przewidywalnie. Są zagrani bez zbędnej teatralności, tak normalnie i po ludzku. To daje ciekawy efekt i w jakiś sposób „zbliża” widza do przedstawionych wydarzeń. Zbliża, ale nie wciąga. Dla mnie to za mało, żeby wzbudzić zainteresowanie.

Godziny przed śmiercią, Marcin Wrona na konferencji prasowej w Gdyni bardzo mocno akcentował to pomieszanie gatunków i opowiadał, że właśnie ten element najbardziej przypadł do gustu publiczności w Toronto. Całkowicie to kupuję i dostrzegam, ale niestety to nie wystarcza, cały czas to będę powtarzał. Malkontenci z pewnością zauważą kilka błędów jak chociażby sceny gdzie bohaterowie stoją w deszczu, a zaraz potem gdy akcja przenosi się do wnętrz mają suche ubrania. Nie rzuca się to tak bardzo w oczy i w moim przypadku nie wpływa to na odbiór filmu, ale warto o tym wspomnieć. Rzecz jasna tego typu postępowanie jest jak najbardziej zrozumiałe – w takich warunkach łatwo o złapanie przeziębienia, a najgorsze co może się zdarzyć to choroba aktora w trakcie zdjęć. Z innych „błędów” rzuciła mi się w oczy postać żydowskiego profesora, który najpierw rozmawiał z dybukiem w jidysz, a potem już cały czas dyskutował po polsku. Taka drobnostka, choć zaznaczam, że w tym przypadku mogłem coś przeoczyć, a zmiana języka była uzasadniona. Wspominam o tym tylko z kronikarskiego obowiązku, bo „Demon” poza tymi dwoma rzeczami wydał mi się dopracowany jeśli chodzi o detale i szeroko pojętą ciągłość montażową.

Wspomniałem wyżej o płaskiej fabule, która nie ma zwrotów akcji. Teoretycznie ani nie jest to wada, ani zaleta – wszystko zależy od konkretnego przypadku. W filmie Marcina Wrony to posunięcie zdecydowanie wychodzi bokiem. Poszczególne sceny na ekranie przemykają i nie tworzą żadnego napięcia, w wyniku czego nie bardzo czeka się na końcówkę i rozwiązanie. Przydałoby się do środka filmu wrzucić coś co wstrząsnęłoby widzem, momentalnie zmieniło nastrój czy wywołało emocje, a takich rzeczy tutaj nie ma. Samo zakończenie przez to ani ziębi, ani grzeje – nie działa na nas tak jak powinno. Obiektywnie rzecz biorąc jest niezłe, ale poprzedzone bardzo niekonkretną resztą filmu tonie w jego przeciętności.

Trzeba oddać, że nie wszystko w „Demonie” jest takie złe jak opisuję. Jeżeli podejdziecie do tego obrazu z zamiarem obejrzenia czegoś nowego, nietypowego, to nie powinniście być zwiedzeni – dostaniecie to. Tym bardziej miło, że jest to polski, szeroko dystrybuowany film grany w całym kraju przez multipleksy. Zdjęcia w połączeniu ze świetnie wybraną lokacją dały znakomity efekt, jest bardzo klimatycznie i niepowtarzalnie. Dom nie jest typowym nawiedzonym domem, stodoła w której odbywa się wesele nie jest typową stodołą z sianem i głośnikami z których sączy się dyskopolo, a plenerowe okolice stwarzają bardzo specyficzną aurę tajemniczości. To się może podobać, wizualnie jest znakomicie. Czuć tu „polski charakter” obiektów zdjęciowych, który został perfekcyjnie uchwycony za co jeszcze raz należy docenić operatora Pawła Flisa. No i oczywiście słowa uznania należą się osobom, które tę lokację znalazły.

Zalet oczywiście można znaleźć więcej jak chociażby świetna gra aktorska pana młodego. Itay Thiran nieźle udźwignął ten temat i pomimo tego, że motyw opętania jest tak popularny, że praktycznie nie da się go zagrać tak, żeby zrobić na widzu wrażenie, to nadal od Izraelczyka bije pewien magnetyzm. Nie ma krzyków, jęków oraz pisków typowych dla horrorów o tej tematyce, co jest bardzo miłym doświadczeniem. „Demon” pod tym względem jest bardzo kameralny. Być może dla widza jest to mniej ciekawe, ale przynajmniej czuć tutaj pewną świeżość.

Nie ma się co oszukiwać – ostatni film Marcina Wrony nie jest szczytowym osiągnięciem polskiej kinematografii. Daleko mu także do solidnych pozycji kina artystycznego. Za 5, 10 czy 15 lat „Demon” nie będzie wspominany jako pozycja obowiązkowa, co najwyżej ciekawostka. Raczej przypadnie do gustu jedynie wąskiej i specyficznej grupie osób, mimo że festiwalowa publiczność była na tak. Trudno jednak z czystym sumieniem napisać, że to porażka, ponieważ ten film może się podobać. Nie zawładnie wami, nie namiesza w głowie, ale może po sobie pozostawić przyjemne wrażenie. Z tym, że demon, który niewiele robi to trochę jak wirus albański – tylko ciekawostka.

yesiu

Jak można mieć w profilu Ciorana, w "Najlepiej ocenianych" dobre filmy, a w taki (powiem to: płaski) sposób pisać o "Demonie"?!

ocenił(a) film na 5
bartoszko

Cóż, nie jestem ekspertem od kina, pisania, ani wielkim intelektualistą, ale też nie chciałem wprowadzić w błąd, bo istotnie Ciorana uwielbiam, a w najlepiej ocenianych nie mam samych dobrych filmów, czasem się trafią takie, które są powszechnie uważane za średniaki. A czasem nisko oceniam klasykę, więc różnie to ze mną jest. Byłoby mi łatwiej odpisać jakbyś dokładnie wskazał co w tym tekście szwankowało, bo faktycznie styl mógłby pewnie być lepszy i mniej przegadany, zresztą jakimś szczególnie lekkim piórem nie dysponuję. Dzisiaj pewnie bym inaczej to napisał, natomiast opinii nie zmieniam. Rozumiem punkt widzenia osób, którym się ten film spodobał, ale mnie nie powalił na kolana, więc siłą rzeczy pozostałem obojętny na "głębsze" warstwy filmu - ciężko mi je docenić kiedy to co na powierzchni nie przypadło mi do gustu.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones