Reszta jest spartolona i nadziewana religijnością na poziomie godnym szkolnej katechetki.
I niech mi tu nikt nie pisze że mnie to razi bo jestem czerwoną lewicową mendą, myślę, że
moja chrześcijańska ortodoksja mogłaby tu nie jednego zadziwić, ale ten film jest po prostu
obciachowy.
Ekranizacje Kinga są kiepskie niemalże z reguły, bo cały urok jego powieści zawiera się w
narracji i przemyśleniach, a nie w akcji na którą składa się film, więc nie należy się
zniechęcać do książki, może jest fajna.
czytałam książę :) filmu zaś nie oglądałam, dlatego też nie oceniam. co do książki- na początku myślałam tak samo jak Ty, z tym policjantem bardzo fajnie się zaczęło, ale potem i ta religijność, i ta fantazja z tą "studnią" (nie wiem, czy było coś takiego w filmie) były faktycznie trochę obciachowe. aczkolwiek książka może być, chodź Kinga czytałam o wiele lepsze.
DOBRZA GADA - NALAĆ MU! ;)
Niestety, ale całkowicie się zgadzam - film podzielony niejako na części, 1. intrygująca i wciagająca, 2. zaś to "typowy" ekranizowany King, czyli długo i nudno, motywy religijne zaś wzbudzają jedynie śmiech /Bóg jest zły bo pozwala by na Ziemi działy się złe rzeczy... eh.../ tudzież zwyczajnie irytują swoją infatylnością.
W książce w zasadzie istnieje ten sam podział, z tymże jest o wiele bardziej "zjadliwy" i przede wszystkim nie nuży /końcówkę filmu mozna było skrócić o dobre 20min. , a wyszłoby to jedynie na korzyść/.
Fajnym "akcentem" tegoż filmidła jest zaangażowanie "starych wyjadaczy" Kingowych ekranizacji jak Matt'a Frewer'a, Ron'a Perlman'a czy Steve'a Weber'a. Szkoda tylko, że reżyserią nie zajął się FRANK DARABONT - chyba tylko on jest w stanie należycie przenosić Kinga na ekrany...
Tak niestety film wart obejrzenia (oprócz rzecz jasna samego Kinga) jedynie dla 1 połowy i... genialnej kreacji Ron'a Perlman'a - jego postać jest uosobieniem wszystkiego czego spodziewamy się w momencie zatrzymania nas przez samochód z niebieskim kogutem na dachu.. :D