Ten film da się oglądać tylko i wyłącznie ze względu na znakomity występ Elisabeth Moss. Gdy na 30 sekund kamera zatrzymuje się na jej twarzy, mamy do czynienia z mistrzowską grą aktorską: widzimy całą plejadę emocji od złości i niedowierzania, że wreszcie wyzwoliła się z tego toksycznego związku, poprzez obawę i niepokój, co teraz będzie, aż po ulgę. Przyjemnie jest patrzeć, jak dojrzała do pewnie najlepszej decyzji w swoim życiu.
Żadnej zmiany nie obserwujemy natomiast ani u Filipa, ani u jego mentora. Pozostają w swoim samozachwycie do końca, nienawidząc i obrażając jednocześnie wszystkich dookoła.
I tylko, jak w taki sposób rozłoży się akcenty, czyli skoncentruje bardziej na Ashley - film staje się wart obejrzenia.