Szedłem do kina z nadzieją na świetne widowisko i może nieco mniej schematyczne (nadzieja ta wynikała z faktu, że i sam bohater ciut inny od wszystkich). O ile widowisko rzeczywiście jest świetne (choć mogliby poczekać z tymi efektami chociaż do połowy filmu a nie dawać je zaraz na początku), to sama akcja nie ma w sobie za grosz napięcia. W ani jednej scenie nie miałem poczucia, że bohaterom coś zagraża; po prostu sobie walczyli i czekali na kolejną scenę.
Główny wróg ten Dormamu czy coś, to kolejny niebieski armageddon jaki pojawia się w finale filmu komiksowego (Avengers, Suicide Squad, F4).
Sceny z peleryną, śmieszyły ... na początku, później to już była parodia a'la "Naga Broń" (którą uwielbiam, ale nie na to się liczy w ekranizacji komiksu).
Jedną z niewielu scen jaka zostaje w pamięci po seansie, jest scena kiedy Mordo przechodzi na ciemną stronę - scena po napisach.
Na plus oczywiście Benedict i w sumie cała obsada.
Pozdrawiam.