Po znakomitym finalnym zwiastunie moje oczekiwania do tej produkcji wzrosły dość wysoko. Oczekiwałem cicho coś co dobije do poziomu ostatniej produkcji czyli Kapitana Ameryki Civil War, ale zawiodłem się srodze. Nadal nie jest źle, ale... No właśnie, ale. Benedict jako Stephen Strange jest strzałem w dziesiątkę. Jego początkowy cynizm przypomina nieco rolę jaką już odgrywał. Nawet myślałem że na początku za dużo dał z produkcji gdzie główną rolę wiedzie detektyw o niesamowitym umyśle, ale im dalej w las tym przemiana jest bardziej widoczna. Ale też nieco zbyt błyskawiczna. Czas w jakim nasz Doktor zdobywa swoje moce jest śmiesznie krótki. Może to specjalny zabieg aby nie zanudzić widza. Nie wiem. To co niewątpliwie wyszło to strona wizualna filmu. Gdy bohaterowie zaczynają zakrzywiać rzeczywistość to jest to rzeczywiście imponujące i na myśl od razu przychodzi Incepcja podlana częściowo Martixem. Wygląda to bardzo ładnie. Już tradycyjnie przyczepić się muszę do głównego przeciwnika. Mikkelsen wpisuję się niestety w galerię wrogów bez charakteru i polotu. A Dormammu. Eh. No comments. Nie wiem czy to wina scenariusza, ale co jak co, ale od odtwórcy Hannibala to oczekiwałem znacznie więcej. To Marvel robi wyjątkowo miernie. Muzyka jak zwykle jest dobra, ale nie ma tu nut które zapamiętałbym na szczególnie długo. I tak czas na notę końcową. Dałbym 8, ale... To już któraś produkcja z kolei i choć zaczyna się nieco zabawy z konwencją to nadal jest to za mało. Śmieszne sytuacje i docinki doktorka to jednak za mało. 7/7+. Teraz czekamy na Thora 3. Może być ciekawie, bo i ekipa zbiera się niezła.