Czysta perfekcja. Jestem zdumiony, z jaką precyzją ów film został stworzony. Dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach... A może takie tylko odniosłem wrażenie? Bo tak po prawdzie, o tym, że Sellers grał aż 3 główne postacie, dowiedziałem się dopiero z opisu obsady. Także ze spostrzegawczością u mnie trochę na bakier ;) Niemniej jednak urzekły mnie te wszystkie detale, fakt, że każda postać była tak różna, tak oryginalna (nawiasem mówiąc aktorstwo genialne), a jednocześnie tylko tytułowy dr Stranglove sprawiał wrażenie przerysowanego (reszta zmieściła się na wąskiej granicy tegoż). Choć z drugiej strony jego przypadłość, podział tak osobowości, jak i ciała na część oddaną Ameryce oraz drugą oddaną... Hitlerowi, miała bardziej charakter refleksyjny aniżeli komediowy (przynajmniej w moim odczuciu). Summa summarum to taka bardzo czarna komedia. Oczywiście zabawnych momentów nie zabrakło, choć nie było ich też specjalnie wiele. W każdym razie motyw z kowbojem ujeżdżającym atomówkę był genialny (nawet pomimo mocnej przewidywalności. Ledwie się właz zepsuł, już było wiadome,co się święci). Scena końcowa, powstanie doktorka i jego okrzyk... coś jak pogodzenie obu stron, wielki triumf nie Ameryki, nie Hitlera, ale szaleństwa. Koniec wszystkiego i ostateczne pojednanie :) 9/10