"Bringing up Baby" to sztandarowa komedia lat '30, wciąż powinna śmieszyć choć niektóre żarty są dla mnie nad wyraz irytujące. A szczególnie pani Hepburn ze swoim piskliwym głosem i tragiczną postacią Susan Vance, którą aż chce się uderzyć w twarz.
Wykorzystuje ona Davida pod pretekstem dobrej zabawy, a on niczym niedorajda wszystko robi byleby jej nie zranić - wiem że to bardzo przerysowane postacie komediowe, ale mam jakiś wstręt do takich zachowań i widząc to chciałbym, żeby tak Huxley zrobił sobie żarty z niej.
Jej rola była dla mnie męcząca, zresztą tak jak w "African Queen", może to już taka jej przypadłość lub moja...
6,5/10 za niezłą komedię i otwartość (geje, mordercy, zdrada) na tematy które zostały pokazane w luźny sposób
Co do denerwującego kina, rozumiem. Chociaż widziała kilka filmów z Katharine Hepburn i uważam, że jest genialna. Gorąco polecam jej: "Żebro Adama" i "Kobietę roku", gdzie gra zdecydowane, silne i naprawdę niesamowite kobiety.
Katharine jest urocza i bardzo nietuzinkowa w porównaniu do klasycznych żeńskich postaci lat 30., będące hopeless w każdej sytuacji i czekające aż sprawa zostanie rozwikłana przez trzonową postać filmu - męskiego, mądrego, czasem pogubionego i slapstickowego, ale jednak amanta. Role Hepburn bardzo często dotyczą, choć czasem przerysowanych, to jednak silnych, samodzielnych i przebojowych kobiet - znów dość oryginalne podejście jak na lata 30.
Czasy bardzo się zmieniły, kina przedwojennego nie można oceniać przez pryzmat dzisiejszych standardów kobieta-mężczyzna, bo to za każdym razem będzie ogromny zawód. Patrząc od strony, jak bardzo przełomowy i otwierający na nowe standardy komediowe w swoim czasie jest to film, śmiało można mu przyznać co najmniej 8.
Pozdrawiam