Huhu jeszcze tylu nieszczęść dotykającego głównego bohatera w jednym filmie nie widziałem...
Film nie broni się płynnym rytmem - to raczej toporna, momentami nużąca opowieść o matce, która dla dobra dziecka zrobi wiele i poświęci wiele. Mocno w nurcie kobiecego kina lat 30-tych i 40-tych (akurat to nie zarzut), ale lepszego rozwinięcia ten temat doczekał się choćby w późniejszej o 8 lat "Stelli Dallas", czy po części "Mildred Pierce". Wszystkie te filmy spaja w jedną wspólną klamrę mocna, popisowa, główna rola kobieca. Stanwyck, Crawford i tu Hayes stworzyły jedne ze swych najlepszych kreacji. Warto też wspomnieć o wcześniejszej o 3 lata "Madame X", której wspomnienie ten film nasuwa.
Thalberg (który był producentem filmu) miał powiedzieć "dostaniemy Oscara za taki chłam jak Grzech Madelon Claudet"). Oscara zdobyła tylko Hayes, natomiast soap-operowy odcień filmu sytuuje go niedaleko tej cienkiej linii kiedy film staje się chłamem lub sztampą. 4/10