Jeśliby tylko zechciał, (ale nigdy nie zechce), mógłby oddać się matce pod opiekę i wozić się na niej przez resztę życia. Wie, że matka zawsze się o niego zatroszczy, i właśnie dlatego ma się przed nią na baczności, ani na chwilę się nie odpręża, nie daje jej cienia szansy.
Kiedy czuje jej ból, i to tak dotkliwie, jakby byli ze sobą zrośnięci, wie, że tkwi w pułapce bez wyjścia. Czyja to wina? Chłopiec obwinia matkę, jest na nią zły, lecz zarazem wstydzi się własnej niewdzięczności. Właśnie tym naprawdę jest miłość: klatką, z której on sam już to się wyrywa, już to z powrotem do niej wpada, i tak w kółko, jak nieszczęsny otumaniony pawian.
[J.M. Coetzee: Chłopięce lata]