To film trudny, nie formą, czy przekazem, lecz treścią. Nie wiem, czy w intencji autora miał być wyrzutem, choć niesprecyzowanym jeśli chodzi o adresata. Coś w rodzaju teatru Arystotelesa i przeżywania 'katharsis'.
"Człowiek zakreśla wokół siebie magiczny krąg......ale przychodzą takie momenty, w których rzeczywistość go przebija, a wtedy wszystko wydaje się małe, szare i śmieszne". 4 jakże dynamicznych bohaterów, z których jeden dopiero ten krąg zakreśla, jeden uporczywie się go trzyma, inny właśnie go traci, a ona w tym wszystkim jest źródłem ich przemian. Jest to rodzina, w której wszystko z zewnątrz niby jest normalne, ale to rzeczywistość nićmi grubymi szyta. Czyżby Bergman mówił: rozmawiajcie i słuchajcie się wzajemnie?
Na dodatek dobre aktorstwo wsparte jest aurą niesamowitej gry świateł i cieni. Jabky zwierciadlane odbicie dusz.
Piękna opinia - tak właśnie czułam się podczas filmu, że wokół ludzi są przestrzenie, których nie można zgłębić, można się tylko zbliżyć, mieć wrażenie, że udało się dotknąć, ale jest to tylko wrażenie, które prędzej czy później (wrażenie czy też nadzieja) minie. O tej świadomości też przyjdzie czas, że się zapomni. A wędrowanie z jednej rzeczywistości do innej w sposób "świadomy" staje się niezwykle męczące - szczególnie bolesne, gdy spostrzeże się drugiego człowieka. "Ojciec ze mną rozmawia..." - nie, raczej nie. Myślę, że nie rozmawia. Myślę, że nie słucha. Piękny film. Nie na jeden raz.