Według mnie to był po prostu jakiś dziwny rodzaj przywiązania.
Myślę, że to lepsza definicja niż mogłoby się na pozór wydawać. Mimo ładunku, jaki ze sobą niesie, jednak zbyt krótka - liczyłem na zdanie wielokrotnie złożone ;) Co do pytania, czy Zampano i ten ujmujący kobiecy byt "o twarzy karczocha" odnalazła miłość... Jakoś mi to nie brzmi, przynajmniej na pierwszy rzut ucha. Miłość oczywiście rodzi się pod wpływem poczucia osamotnienia wśród ludzi i całej reszty krajobrazu, ale czy to jest tylko owoc samotności? Miłość chyba z samej definicji zakłada adorację kogoś jako posiadacza zespołu niepowtarzalnych cech w niepowtarzalnej konfiguracji (uwielbienie posiadacza, nie cech, rzecz jasna). W "La Stradzie" postawiłbym na to, że zaistniał ten "dziwny rodzaj przywiązania": ze stosunku "feudalnego" przeszli w końcu do etapu, w którym każde z nich zrozumiało, że drugie jest równie samotne (przede wszystkim Gelsomina o Zampano) i odnalazło w tym "drugim" pierwszego w swoim życiu człowieka (przede wszystkim Zampano w Gelsominie). Tylko tyle i aż tyle.