To jedyny komentarz jaki mi się ciśnie na usta. Jestem wielkim fanem ambitnego kina m.in. uwielbiam Bergmana, ale Fellini jest jak dla mnie jego dużo gorszą kopią. "La Strada" moim zdaniem nie może się równać z takimi arcydziełami jakimi są filmy Bergmana. Reżyser na siłę próbował ze swojego tak naprawdę zwyczajnego filmu obyczajowego/dramatu, zrobić film ambitny poruszający bardzo ważne kwestie. Czy miłość jest tak trudną do zrozumienia rzeczą? Bo chyba o tym właśnie jest ten film (poprawcie mnie jak się mylę) ? Widziałem wiele lepszych obrazów o tej samej tematyce, przede wszystkim dużo lepiej zrealizowanych, a do tego z głębszą treścią. Fellini porusza wątki całkowicie zwyczajne, nie jest to nic przełomowego. Do Bergmana mu w każdym razie baaaaaaaaaaardzo daleko.
No bo Bergman, a Fellini, to jednak nieco inne kino; nie widzę sensu wrzucania ich do jednego wora "bo są ambitni". La Strada akurat mi się też nie specjalnie podobała - wolę starszy, fantastyczny okres misztrza- ale nie widzę tam żadnego pseudointelktualizmu, wręcz przeciwnie film jest prosty i taki miał być.
No dokładnie, po prostu inna specyfika filmu niż u Bergmana, a nie brak zaplecza intelektualnego.
Dokładnie. Film opowiada głównie o samotności oraz wolności i pokazuje to w bardzo dobitny i wyrazisty sposób.
Że film Felliniego jest za mało intelektualny to tak jakby zarzucać poezji że nie jest prozą, zimie, że nie jest latem, a Świętom Wielkanocy, że nie są Bożym Narodzeniem... Bo może nie chodzi w "La Stradzie" o to aby kruszyć myślą labirynty egzystencji.
A "La Strada" jest filmem o miłości. Tylko nie takiej melodramatycznej czy romantycznej, tylko może takiej chrześcijańskiej. Szarej, banalnej. A może film stawia pytania "co to właśnie jest miłość?".
Niestety, może to nie być kino dla intelektualistów tylko dla wrażliwców. A swoją drogą Ingmar Bergman zdaje się uwielbiał filmy Felliniego, a "La Stradę" chyba szczególnie.
Dokładnie. Kto powiedział, że to ma być film "dla intelektualistów" (cokolwiek to tak naprawdę znaczy). Najwyraźniej nasłuchałeś się czegoś przed filmem, spodziewałeś czegoś po nim a jak nie dostałeś winisz Felliniego za to, że cie oszukał. Prosty film o prostych ludziach. Dokładniej o jednym bardzo prostym człowieku i upośledzonej dziewczynie. Duży ładunek prostych, ale intensywnych uczuć. Myślę, że ten film pokazuje między innymi to, że każde życie jest pełne takich emocji, jest pełne dramatyzmu. Nie musi to być historia epicka, ani bardzo liryczna, ani życie geniuszy, filozofów czy poetów. Chociaż ja bym liryczności tej historii nie odmówił.
No i wiadomo jak to jest z prostotą dzieła...