"La strada" to moja pierwsza styczność z Fellinim, i od razu mam ochotę na więcej. Wspaniały to film o wielkiej miłości, która nie dostała okazji na rozwinięcie skrzydeł. Bardzo poruszająca miesznaka komedii i dramatu, ostatnie sceny po prostu mnie uderzyły swoją mocą. Miejscami nieco drażniła mnie nadekspresyjna gra Giulietty Masiny, ale poza tym nie ma się czego uczepić, po prostu prawdziwa filmowa perła. Wybitne role Anthonyego Quinna i Richarda Baseharta to najlepsza rekomendacja nawet dla tych, którzy alergicznie podchodzą do starych filmów. Moim zdaniem Felliniemu udało się stworzyć film, który po długich latach od powstania, pomimo jego arhaiczności nie traci na wymowie i nadal porusza.
Dlatego nie ma co czepiać się błędów realizacyjnych, bo chociaż jest ich tu trochę, to tylko dodają całości uroku.
9/10
Witaj w klubie:) Ja też przeżyłem inicjację z Fellinim poprzez "La Stradę". To chyba jego pierwszy film, który odniósł tak wielki sukces artystyczny poza Włochami. Nie ma bata, trza sięgnąć po resztę dzieł tego faceta;)
Niestety czym dalej w las tym gorzej, a może trudniej. Takie filmy jak Casanova, Satyricon, Miasto kobiet wymagają od widza mnóstwo zapału i chęci. Wszystko przez tę udziwnioną, barokową scenografię.
Zgadzam się - im dalej, tym trudniej. Z wczesnych filmów Felliniego (obok "La Strady") bardzo polecam też "Noce Cabirii". Późniejsze filmy tego reżysera to już inna bajka. Bardzo natomiast przypadł mi do gustu jeden z ostatnich jego filmów - "Ginger i Fred".
A ja zaczęłam przygodę z Fellinim od "Osiem i pół" i jakoś nieszczególnie mnie zachwycił. Nie zraziłam się jednak, sięgnęłam po "La Stradę" i ... warto było. Piękny film.