To się nazywa romans! Pokłony dla Maxa Ophulsa, który połączył mroczny klimat niczym z filmów noir z nieokrzesanym i szczerym uczuciem filmów romantycznych. Główna bohaterka jest jedną z tych kobiet na ekranie, które się kocha, jest świetną matką, skromna a zarazem w jakiś sposób szalona i naiwna, potrafi oczarować widza, choć jej działania mogą wydawać się bezcelowymi. Nie potrafię mówić rozlegle o filmach romantycznych, bo te są albo dobre albo nie są naprawdę romantyczne. Warto dodać świetną muzykę Mozarta przygrywającą gdzieś w tle, która buduje niesamowitą atmosferę filmu.
Jakoś nie umiem trzymać strony kobiety zakochanej bez wzajemności. Zupełnie niepotrzebnie robiła sobie nadzieje, że Stefan się w niej zakocha. A on miał prawo żyć w taki sposób. Mimo wszystko ciekawa historia i udany film wyszedł.
Zastanawia mnie czy Joan Fontaine od początku wcieliła się w swoją rolę. Nastolatkę też ona grała?