[SPOILERY]
Wynudziłem się jak mops przy tym filmie. Jestem fanem twórczości Billy'ego Wildera - a właściwie to większości jego filmów i miałem nadzieję, że nic gorszego niż totalnie przeciętny "Słomiany wdowiec" mnie już nie spotka.
Niestety spotkało...
To co wychodziło w niezły sposób w "Sabrinie", tutaj zupełnie się nie sprawdziło. Bardzo podobna bohaterka - związek z Paryżem, podobne cechy charakteru podrywa starszego od siebie faceta. Przez cały film czekamy na to, co musi się stać - wszystko zakończy się wspaniale i chłodny facet oraz zakochana w nim młoda dziewczyna padają sobie w objęcia i dają się złapać w sidła miłości...
Już pomijam końcówkę i przemianę Flannagana, która nie została niczym uzasadniona w scenariuszu, pomijam to, że nie wszystko pasowało pod względem fabularnym, ale naprawdę "Miłość po południu" to film nie dość, że nieudany, to jeszcze o dobre pół godziny za długi.
Było kilka zabawnych momentów, kilka razy się uśmiechnąłem, jednak nie było tutaj ani kupy śmiechu, ani dobrej zabawy, ani jakiegokolwiek przesłania.
Komedia romantyczna, o której zapomnę za kilka dni i do której z całą pewnością nie wrócę.