Teoretycznie bardzo portret "dobrego Niemca", nieumiejącego nagiąć swej wrażliwej duszy do nazistowskiej machiny. Sęk w tym, że to, co zmusza go, do szanowania swych gospodarzy, pewnego humanizmu, to nie dostrzeganie w nich człowieka, a podziw dla "wielkiej kultury". On nie dostrzega w nich zwykłych, zdolnych do cierpienia istot, a rodaków Woltera, Rousseau, Bergsona... I jest to wbrew pozorom bardzo rasistowskie podejście. Bo czy z identycznym namaszczeniem zachowywałby się wobec narodów "niższych"? Czy umiałby być równie ludzki wobec prostych chłopów z Ukrainy, wobec Romów czy Afrykańczyków? Czy byłby w stanie po prostu powstrzymać się od zabijania jako takiego? Nigdzie w filmie nie dowiadujemy się, ile żyć odebrał bohater, co robił przed przybyciem do miasteczka.
I muszę powiedzieć, że mam wrażenie, że ów "rasizm kulturowy" to nie wina bohatera, a faktu, że film (oraz książka na bazie której powstał) to dzieła francuskie. I to Francuz, bez myślenia o losach milionów słabych i prostych ludzi, tworzy portret kogoś, kogo największą cnotą jest szacunek wobec ich wspaniałej architektury, kultury, muzyki.
Oczywiście jest to pewne uproszczenie. Ale odnoszę wrażenie, że wcale nie możemy ufać w dobroć głównego bohatera.