Straszy bardzo prostymi środkami, jak na przykład odbicie bohaterki w lustrze bądź dobijanie się ducha do drzwi (twórcy mówili we wspomnieniach, że pukali w nie długą belką). Do tego znakomite aktorstwo, a w pamięć najbardziej zapada genialna gra Julie Harris. Zaś pomysł na zakończenie filmu w taki sam sposób, w jaki się zaczął jest wręcz idealny.
Filmy o nawiedzonych domach ogólnie są słabe, trudno oczekiwać czegoś wybitnego po praktycznie jednym miejscu akcji i straszeniu widza, którą to sztukę opanował mało który twórca. Odbicie bohaterki w lustrze miało być straszne? No jak dla mnie ona brzydka nie była :) Dobijanie się ducha do drzwi którym wielu na forum tak się zachwyca jak dla mnie nieudolne; ja wiem że to lata 60-te ale to już najprostszy żeby nie napisać najbardziej prymitywny sposób straszenia widza, kilku gości stanęło za drzwiami i waliło w nie jakąś belką, to ma być genialne straszenie? Pomysł na zakończenie słaby i przewidywalny; jak dr wypraszał Eleanor to już wiedziałem że skończy się mniej więcej tak. Aktorstwo bardzo dobre, tu się zgodzę, ale scenariusz znacznie słabszy, dużo gadania a mało się dzieje w stosunku do tak długiego czasu trwania.
Siłą nawiedzonego "Domu na Wzgórzu" jest dla mnie nie straszenie, ale właśnie unikanie prostych sygnałów - co tam się właściwie dzieje? Dom straszy, bo żerując na słabości bohaterki (Eleanor) jako żywa istota i praktycznie główny bohater, łaknie towarzystwa lub ofiary (?).
Pomysł, który bezpośrednio (z pierwowzoru literackiego Shirley Jackson) wziął Stephen King i rozwinął (ale też udosadnił) w "Lśnieniu".