Po raz kolejny wyszedłem z kina oczarowany skandynawskim filmem. Z całą pewnością nie jest to film dla wszystkich, ale też nie od wszystkich można wymagać znoszenia ponad godziny ciężkiego i przytłaczającego klimatu filmu oraz nie wszyscy lubią typowy dla Skandynawów ironiczny i bezczelny humor sytuacyjny. O wiele przyjemniejszym i wymagającym o wiele mniej wysiłku intelektualnego jest przecież rzemiosło humorystyczne serwowane nam w multipleksach przez Hollywood.
Film nie jest jednak zwyczajną komedią, chociaż swoiste deus ex machina w postaci nieoczekiwanego zakończenia jednoznacznie kojarzy mi się z "Szefem wszystkich szefów" von Triera. Przedstawione problemy czterech niemal skrajnie różnych bohaterów oraz związane z nimi cztery oblicza samotności pozostają aktualne pomimo humorystycznego wydźwięku finału. W końcu chyba każdy człowiek, który zaznał w życiu samotności ma kompromitujące wspomnienia dotyczące prób wyzwolenia się z tego uczucia. I co do zasady starania te polegają na bardzo prostej sekwencji metody prób i błędów, która prędzej czy później jakieś efekty ze sobą przyniesie.
A mnie film ani nie oczarował ani nie rozczarował. Tragedii co prawda nie było ale i zachwytu równiez. Ot taki filmik o którym zaraz zapomnę.
A do irańskiego "Rozstanie" czy "Nietykalnych" nie dorasta nawet do pięt. Choć muszę przyznać, że widziałem sporo filmów gorszych (choćby "Cosmopolis").
Zastanawia mnie natomiast powszechne zakwalifikowanie tego filmu jako komedię (czarną tudzież w innym kolorze).
Ja osobiście nie dostrzegłem "ironicznego i bezczelnego humoru sytuacyjnego" (takie jakby choćby w filmach "Para na życie", "Pewien dżentelmen" czy "Nie ten człowiek"). Jedynie ostatnia, kulminacyjna scena (przyznaję, całkiem niezła) jest na swój sposób zabawna. To jednak nie powód by doszukiwać się komediowego charakteru w całym filmie.
Rzecz gustu i zapewne nastawienia. Podzielam Twój pogląd co do "Rozstania", ale z kolei "Nietykalni" są dziełem, którego fenomen niejako rozumiem, ale mnie osobiście ani nie wzruszył, ani nie spowodował bólu mięśni brzucha wywołanego śmiechem.
Na tym właśnie polega komediowość tego filmu - pomimo że do ostatniej sceny reżyser serwuje nam niezwykle ciężki emocjonalnie dramat społeczny, samo zakończenie skutkuje uśmiechem na twarzy i mętlikiem w głowie jak właściwie odebrać to dzieło. Zabieg użyty w "Nie ma tego złego" przypomina mi nieco "Funny Games" w którym Haneke SPOILER!!! stosuje motyw z przewijaniem czasu pilotem bądź w zupełnie beznamiętny sposób zabija ostatniego członka rodziny. Z opinii ludzi, którzy widzieli ten film często wynika, że w tych momentach bezwiednie zaczynali się śmiać, pomimo tego że sam wydźwięk filmu jest bardzo tragiczny. KONIEC SPOILERA.
Reasumując: Jak już wcześniej wspomniałem - humorystyczne zakończenie wcale nie odbiera dramatyzmu i prawdziwości pozostałym scenom.