Pierwszy Conjuring jest całkiem niezły, choć oczywiście wadą jest przefajnowany finał - bolączka wielu filmów (nie tylko horrorów), które według twórców filmowych potrzebują “mocnego finału” skierowanego dla przebodźcowanego współczesnego odbiorcy. Z ciekawością podszedłem więc do sequela i niestety - duże rozczarowanie.
Nie wiem, czy to ten londyński cockney (lub coś w tym stylu) czy ta angielska brudna chałupa plus sceneria z lat 70-tych sprawiały, że odbierałem to częściej jako czarną komedię (były tam zreszta komediowe wstawki).
Przez trzy/czwarte filmu mieliśmy nieznaną dotąd przygodę Ebenezera Scrooge’a, żeby na końcu doszło do jakiejś tam konfrontacji z “dimonem”.
W sumie raczej się nudziłem i miałem ochotę zapytać coraz to kolejnej zmaltretowanej postaci: “Are you alright?”